Strona:Helena Mniszek - Kwiat magnolji.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nęły szeroko, swobodnie, lecz zmieniały swój koloryt kalejdoskopowo... Pod przylądkiem Cap-Martin, gdzie kwitły magnolje, fale były takie słodkie, ciche, srebrem nalane. W Villefranche już ciemniały, jakby słodycz ich nabierała atomów goryczy... W miarę posuwania się „Lewiatana“ siniały coraz bardziej, mętniały.
Czy stęsknione oczy z Cap-Martin nie mogły blaskiem swym i głębią, ożywić fal i nasycić je błękitem i.... czarem, na tak już daleką przestrzeń? Dopływając do Port-Saidu Konrad przeczuwał w duszy zbolałej, że śródziemne innym mieni się lazurem w Cap-Martin, niż tu, u brzegów Afryki... A jakże ponuro zalśnią mu wody morza Czerwonego, a potem fale oceanu... dokąd już tęsknota Eny...
Z Port-Saidu Konrad wysłał do narzeczonej trzeci list pełen miłości i wiary.

Minęły miesiące dla Konrada długie jak wiek, przepojone tęsknotą i coraz potężniejszą miłością dla Eny. Listy od niej były źródłem ożywczem, z którego czerpał wiarę w swe wymarzone szczęście. Ale tempo tych listów osłabło znacznie od pewnego czasu i puls ich treści zmienił się w bardziej spokojny, jakby zrównoważony. Przedtem tęsknota buchała z tych kart upragnionych, potem była w nich spokojniejsza nuta. Konrad odczuł odrazu pierwszy, słabiutki odcień tej zmiany... jak się odczuwa najlżejszy tyk zamierającego pulsu.