Strona:Helena Mniszek - Kwiat magnolji.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a jakie rybki! gwałtu!... Zawijaj co pod ręką a pilnuj się, bo jak nowego nabiorę apetytu, to cię objem do reszty! — wołał dyszkantem ksiądz Kłosik z Załupia, czerwony i w purpurowym humorze.
Trzeci gość przyjezdny, ksiądz Feliks, patrzał ciekawie na wikarego i na jego wzburzenie. Czwartą osobą przy stole była Agnusia, piątą siostrzenica Szulskiego, Karusia, gruby podlotek o wybałuszonych oczach.
Ksiądz Marcin oznajmił gorączkowo, że jedzie do chorego Merwicza i że nie będzie na pasterce, prosi więc o zastąpienie go.
— A to się wybrali dopiero chłopyszki!... jeden z umieraniem a drugi z pasterką!... — wołał proboszcz Szulski fjoletowo-czerwony. — Warjat fiksata zawsze znajdzie!... Któż cię tu będzie z pasterką zastępował?...
— Ja zastąpię księdza wikarego — odezwał się ksiądz Feliks poważnie i powitał serdecznie Marcina.
— No, jak tak, to i owszem, po kłopocie! bo my to... nie tego... prawda?... — zwrócił się Szulski do Kłosika.
— Ha! Twoja to wina proboszczuniu... zapchaniśmy i zawiani z kretesem. Za dobre dajesz winko...
Szulski obejrzał się.
— A co, ten fiksat już poleciał! Cóż tam znowu tamtemu warjatowi stało się nagle? Nie-