Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.2.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Przyjęła tylko ciepły biały płaszcz i otuliła się nim szczelnie. Była znowu sama. Myśl jej przeniosła się daleko, nad fale Amidu, nad wiszar skalny, gdzie dąb prastary szumiał i ochładzał czoło dumne z pionową brózdą, jego czoło... Zapadła w tęskne rozmarzenie.
Horyzont morski zaciemnił się i uspokoił, wygładzone fale uderzały z bełkotem o różowy marmur schodów tarasu, wpełzając wysoko na jego stopnie. Wkrótce uczyniła się cisza, tylko ten bełkot wód był coraz słodszy, coraz senniejszy. Hen! daleko, na skraju nieba pojaśniało i jasność ta jęła rozlewać się szerzej i szerzej, nabierając w siebie złota i czerwieni, stając się z każdą chwilą świetniejszą, jak kwiat, gdy rozkwita. Wreszcie zza odmętów morskich wychyliła się tarcza wielka złoto-purpurowa, jaskrawa, buchająca żarem. Wspiął się księżyc nad falami i wnet zatonęło w nich odbicie jego bledsze, pokryte łuską zmarszczonej wody. Tarcza płynęła coraz wyżej, malała, wybierając drogę wśród gwiazd i nasiąkała srebrem, aż stanęła w zenicie firmamentu w całej swej chwale i dostojeństwie. Po morzu rozsypało się mnóstwo błyszczących światełek — klejnotów, nieprzebrane bogactwo pereł, opali, ametystów, szmaragdów, wody powlokły się siecią djamentową, kołysał się na niej zlekka seledynowy krąg księżyca.
Minęła jedna godzina, druga. Posągi z różowego marmuru zdobiące taras pomiędzy cyprysami ożyły w cielistej karnacji swych boskich ciał i jęły wchodzić na stopnie tarasu lekkie, powiewne, pełne gracji i wdzięku. Zaszeleściły na marmurowej posadzce rzeźbione stopy bogów i nimf i jęły krążyć, skupiać się, przemawiać do siebie zalotnie i rozchodzić się w różne strony. Oto tam ukazała się wiotka jak trzcina i piękna, jak jutrzenka, bogini Hebe, z czarą w dłoniach zbliża się ku wiatronogiemu Hermesowi, darząc go nektarem i ambrozją. Tam oto u wejścia na schody stanęła cudna, promienista Afrodytę i zapatrzona w srebrne fale czyni ruch, jakby chciała wstąpić bosą stopą w wodę, lecz cofnęła się, spostrzegłszy Zeusa, który zza cyprysu patrzy na nią zachłannie. Do króla bogów piorunowładcy zbliżają się nimfy białoramienne i wabią go, potrząsając przed nim kaskadą swych włosów, jakby pragnęły, aby obdarzył je łaską swojej pieszczoty. Wtem Afrodytę wyciąga różowe ramiona nad falą i wskazuje bogom jakiś punkt na morzu z daleka płynący. Bogowie z ciekawością patrzą w tę stronę i cicho, na palcach, podchodzą ku morzu. Jeden okrzyk rozchyla im usta. To nawa Odysseusza zbliża się szybko, w fosforycznem świetle podpływa ku brzegom! Widać Odyssa, jak stoi na pokładzie przywiązany do masztu, jak ręce ma skrępowane po-