Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.2.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jazda zamieniała się w obłąkany lot, w paniczną jakąś ucieczkę. Wtem stangret zakrzyknął z trwogą:
— Wasza królewska mość, dalej runiemy w przepaść! Nie wstrzymam!
— Wszystko jedno! Jedź! Rozległ się nowy świst bata, rumaki poszły jak wicher.
W pewnym momencie mijali pędem tak strome zbocze wijącej się drogi, że konie szarpnęły się w bok i zaczęły najeżdżać na siebie. Achmed zaskrzeczał coś, czyniąc rękoma rozpaczliwe ruchy, zwrócone do królowej, Gizella spojrzała w dół, wzdrygnęła się.
Stoczymy się w otchłań! — zawołała unosząc się z poduszek powozu.
— To nic! — rzucił ze straszliwym uśmiechem Luisel. — To jeszcze nie otchłań naszego przeznaczenia!
Wtem powóz zachwiał się silnie. Gizella chwyciła mimowolnie ramię króla, płomienne jej oczy uderzyły w niego błyskawicami zgrozy.
— Luiselu, zginiemy!
— Zginiemy — zawołał, śmiejąc się szatańsko, okru*tnie. — Ha! ha! ha! Zginę ja, zginiesz ty i on w tobie zginie! Zostanie tylko mąż Ottokar, bo... tylko on...ha! ha! ha!...
Gizella uczyniła nagle ruch, jakby chciała wyskoczyć z powozu. Król znowu chwycił jej ręce, powstrzymując ją silnem szarpnięciem i jednocześnie zakrzyknął na stangreta, by zwolnił biegu. Jechali stępa. Luisel usunął się do kolan Gizelli i prawie pokornie wyszeptał głosem zmęczonym, jak człowiek, który przed chwilą mocował się daremnie z olbrzymem zamkniętym w swej duszy.
— Wybacz, Zili, najmiłościwsza, zapomniałem, że kobieta, gdy kocha, nie lęka się przepaści, byleby zginąć... z ukochanym... Wybacz mi ten egoizm i szaleństwo, unosi mnie czasem zbyt daleko. Wiesz jednak jaką jest pustka mojego nędznego życia... a może to obłąkanie?...
Mówił bezładnie, gorączkowo.
— Uspokój się, Luiselu — szepnęła z naciskiem.
Ucałował jej ręce i usiadł obok. Oderwał pęk jaśminu, zdobiącego powóz i złożył go jej na kolanach.
Wrócili do pałacu. Król był znowu serdecznym bratem, pełnym dla niej czci i elegancji, tylko w załomach jego ust pozostał ból zapiekły, a w oczach błąkał się tłumiony całą mocą żal.
— Nazywają mnie obłąkanym — mówił do Gizelli, odprowadzając ją powozem przez stalowy most na jeziorze — obłąkanym, ponieważ lubuję się w zbytku, ponieważ jestem rozrzutnikiem. Ale fantasta to jeszcze nie to samo,