kazało zapomnieć o spisku, którym w Idaniu straszono cesarza.
Ottokar i Gizella zamieszkali w pałacu Maurar, dawnej rezydencji księcia Ksywiana, odgrodzonej od portu Sterjot małą zatoką morską. Do miasta woził parę cesarską i następcę tronu powóz odkryty, strojny w białe tuberozy na karmazynowem obiciu wewnętrznych aksamitów. Powóz ten i zaprzęg, złożony z szóstki białych koni w karmazynowych szorach z białymi pióropuszami znany był Gizelli wybornie, nawet znała dobrze lokajów i forysiów. Ale teraz, gdy po raz pierwszy wyjechali z pałacu zwróciły jej uwagę całkiem obce twarze służby. Na pierwszy rzut oka odniosła wrażenie, że są to Rekwedzi. Istotnie, gdy w stosownej chwili przemówiła do jednego z nich po rekwedzku, lokaj poczerwieniał, jak szkarłat i spuścił oczy. Gizella zrozumiała: służbę miejscową, zapewne w obawie ukrytych wśród nich złoczyńców, zamieniono na rekwedzką, godną bezwzględnie zaufania cesarzowej.
Gdy cesarstwo płynęli do portu wielką, białą łodzią, zarzuconą żółtemi różami, cesarz i następca tronu spostrzegli, że na łodzi, strojni w złote atłasy wioślarze mieli wyraz twarzy dziwnie serdeczny, gdy patrzyli na parę cesarską. Ottokar odezwał się do sternika w miejscowym języku, sternik jednak odpowiedział tak łamanem narzeczem i tak się zmieszał, że zdumiało to cesarza.
— To nie są chyba tubylcy, — rzekł poufnie do żony.
— Nie pytaj, jesteśmy, o ile spostrzegłam, pod wyłączną opieką Rekwedów.
Cesarz podniósł brwi, zamyślił się i omroczniał trochę. Zresztą nigdzie najmniejszy cień podejrzenia, najmniejszy ślad niebezpieczeństwa nie zamącił kilkudniowego pobytu pary cesarskiej w Sterjocie. A jednak...
Na balu pożegnalnym cesarzowa nie tańczyła wcale. Zapytana przez cesarza o powody, odrzekła wymownem spojrzeniem i cichem słowem:
— Wybacz, lecz... nie mogę.
I nie mogła istotnie tańczyć. W oczach jej niewiadomo skąd przywołane, stały ciągle jakieś tajemnicze postacie konspiratorów z wymierzonymi sztyletami w pierś Swena. Otaczały go krwawe łuny, w których twarz jego majaczyła groźna, stanowcza, jak kamienna twarz bóstwa. W Gizelli zaczął rozrastać się niepokój, ogarniała ją trwoga, wiedziała, że w oczach ma przerażenie, czuła, że gdzieś, poza nią może stać się rzecz straszna. Siłą woli doprowadzała się do równowagi, z męką w duszy. Ale spostrzegła, że i wśród biorących udział w balu oficerów marynarki jest również zdenerwowanie a służba wyraźnie okazuje
Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.2.djvu/115
Wygląd
Ta strona została przepisana.