Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.1.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ale razem, Ottaro, ale razem! Chociaż szkoda byłoby życia, prawda? zbyt jest piękne.
— Szkoda byłoby naszej miłości, Zili.
Cesarzowa zaśmiała się swawolnie.
— Wiesz co, to już lepiej nie czekajmy nocy, ale zatrzymać się jeszcze chwilę możemy. Wyobraźmy sobie, żeśmy młode orlęta; pierwszy raz wyfrunęliśmy z gniazda i podziwiamy świat.
— Nie, jam jest orzeł a ty orlica. Szukamy wzrokiem, na którym szczycie uwić sobie gniazdo.
— O, ta, m pod niebem, w chróście, wśród, skał!
— Tak tam, jedyna moja Zili! Karmiłbym ciebie białymi gołębiami i skowronkami, jaskółki znosiłbym dla zabawy twojej i... naszych orląt maleńkich...
— Nie, razem byśmy wylatywali z gniazda, bez ciebie byłoby mi tęskno — odrzekła lekko zaróżowiona.
— No, ale coby wówczas robiły orlęta maleńkie, nasze własne orlątka, musiałabyś nad niemi czuwać, jako mateczka?...
Gizella wydęła usta.
— Eh, Taro... ty zawsze mówisz mi o tem, o czem ja nawet nie pomyślałam nigdy.
Cesarz pochylił się ku żonie i zajrzał jej w oczy.
— Nie marzysz o tem, Zili?...
Ona zasłoniła mu usta ręką i, przechyliwszy się na siodle, dotknęła czołem jego ócz, zamykając je. Pod wpływem tego ruchu koń szarpnął się mocno wtył. Ottokar oprzytomniał i chwycił konia za uzdę.
— Na Boga! Ostrożnie! — zawołał. — Runęlibyśmy w dół!
Oboje zauważyli z przestrachem, że znajdowali się na ostrym ośnieżonym wyskoku skalnym, zawiśniętym nad bezdenną przepaścią. Nagle cesarz wpił wzrok w brzeg wysuniętego złomu.
Z pod śniegu wyłaniał się tam krzaczek białych aksamitnych kwiatków i drżał jakby lękliwie, wisząc w powietrzu. Uśmiech żywej radości wytrysnął na ustach Ottokara. Bez namysłu postąpił pół kroku naprzód, pochyliwszy się gwałtownie nad straszliwą otchłanią, zerwał pęk szarotek i wręczył je żonie.
— To symbol miłości wiecznie trwałej i wiernej, Zili — rzekł z promieniem szczęścia na twarzy.
A ona była blada z przerażenia, ledwie mogła wymówić drżącemi ustami: