— Wybacz, najmiłościwszy panie — szepnął Betlej — pochylając ze skruchą czoło.
— No, no! — stary gaduło, pogroził mu cesarz z uśmiechem i rozchmurzył się znowu.
Po chwili był już ubrany, stanął w krysztale zwierciadła. Na tle przepychu błękitnej sypialni odbiła się jego wysoka, wspaniała postać o twarzy pięknej, lekko prześwitującej rumieńcem i oczach ciemnych, orzechowych, nad którem i łączyły się brwi gęste, nieco szorstkie. Spojrzał na siebie badawczo, trochę zalotnie i wybiegł szybko z komnaty, rzuciwszy tylko staremu:
— Znajdziesz mnie w parku, jeżeli nie wrócę przed śniadaniem.
Minął szereg przeznaczonych dla siebie pokoji, jakiś krużganek pełen słońca i kwiecia, natknął się w przejściu na miejscowego zesztywniałego przed nim, z oczami osłupionemi lokaja i wpadł do strojnego przedsionka, zatrzymując się w drzwiach oszklonych, szeroko rozwartych. Uderzyły go wilgotne zapachy letniego poranku, zalśniło mu w oczach przymglone światło złociste, zagrał, jakby w nim, radosny szczebiot ptasi. Dziwnie podniecony wyszedł na marmurowy taras. Była to właściwie odkryta galerja, łącząca dwa białe, połyskujące skrzydła schodów marmurowych, z których każda w szerokiem rozchyleniu od siebie wiodła na górne piętra. Z galerji schodziło się wprost do parku. Ottokar przystanął i zawisł oczami na tych dwuch białych ramionach stopni, pnących się w górę w dwie przeciwne sobie strony. Poręcze schodów osypane były rzęsiście pękami krwawych róż, zdawało się, że nieskalana biel marmuru zakwitła nagle purpurą i rośnie wzwyż szkarłatnemu gronami, by zaraz z przeciwnej strony osunąć się w dół różaną kaskadą. Usta cesarza poruszył uśmiech bezwolny. Po takich stopniach spływają chóry anielskie, jest w nich zaczarowana jakaś muzyka tajemna, jakaś pieśń wzniosła dziewicza, porywają one i słuch i wzrok i duszę całą, jakgdyby ten poranek słoneczny, te świergoty ptaszęce, ten zapach upojny i te róże gorejące na kamiennych poręczach były baśnią cudowną. W piersiach Ottokara rozlała się przedziwna słodycz. Nagle usłyszał poza sobą, na przeciwnem skrzydle schodów, szmer lekki, zaledwie uchwytny, jaki sprawiłaby więź kwiatów, rozrzucona po gładkim marmurze. Odwrócił się i — zastygł w zachwycie.
Ze stopni zbiegała smukła postać dziewczęca w białej sukni, owiana ciemno-złotą kaskadą włosów królewskich, obok niej biegły dwa białe charty, poddając gładkie, lśniące swe karki pieściwemu dotykowi jej rączek. Ujrzawszy
Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.1.djvu/28
Wygląd
Ta strona została skorygowana.