Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.1.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jednak to była ona, to ona, ona! — szeptał gorączkowo, uwypuklając w wyobraźni jej wizyjną niemal postać.
Uczuł w sobie nagłą, potężną mocarność życia i szczęście niewysłowione. Na skraju parku puścił konia, będąc pewny, że trafi do stajni, sam zaś niezwykle podniecony poszedł do swojej komnaty. Tuż obok schodów kamiennych spostrzegł na piasku wyraźne ślady drobnych stóp kobiecych, wytwornie obutych, na stopniach schodów te same ślady, znaczone piaskiem. Zastanowił się przez minutę i z dziwnie bijącem sercem wstępował na górę. Powitały go jaskółki hałaśliwą fanfarą skwirów, jak przedtem Gizellę i mówiły mu o niej...
— Czyż to możliwe? — myślał pełen szczególnego niepokoju, by się sen nie rozwiał. W komnacie rozejrzał się ciekawie, z zapartym oddechem, jakby chciał stwierdzić jej niewidzialną obecność i szeptał radośnie:
— Ona tu była... ona tu była...
Wtem ujrzał na podłodze kwiat purpurowy powoju. Rzucił się nań, jak na zdobycz, porwał kwiat w dłonie i chłonął go oczami.
— Te same miała u gorsu, te same kwitną tu na krużganku... A przytem ślady jej stóp na schodach...
Nie śmiał snuć dalej myśli, nie śmiał płoszyć czaru badaniem szczegółów. Płomień rozpalał jego serce, przepełniał go całego nieznanym dotąd żarem najwyższej rozkoszy. Kwiaty polne od niej i kwiat purpurowego powoju były dla niego czemś tak symbolicznie wielkiem, że zatracała się w tem cała jego istność realna, a on sam malał wobec rozjaśniającej się przed nim tęczy zachwytu i tajemnicy doznanego cudu.
W kilka godzin potem Tolomed, przynosząc odpowiedź na pytanie księcia, uroczyście zameldował:
— Najmiłościwsza pani prosi waszą wielmożność na górny taras nad rzeką.
Błysk radości strzelił ze źrenic Swena, szczęściem i dumą wezbrało mu serce. Więc nie oficjalne przyjęcie go, nie ceremonjalna audjencja wobec dworu i tylu natrętnych oczu, może w obecności nienawistnej księżny Annuncjaty Zofji. Więc zrozumiała go?... Jakże był wdzięczny jej za to zrozumienie! Nareszcie ze sfery marzeń zejdzie ona przed jego oczy, nareszcie zakwitnie przed nim czarem swego spojrzenia, uśmiechu, piękna i da mu możność wypowiedzenia choć kilku słów... Tak szybko szedł na jej spotkanie, że musiał panować nad sobą, by nie biec jak szalony, a wydało mu się, że zbyt wolno idzie.
I ujrzał ją zdaleka, jak szła strzyżonym szpalerem drzew ku tarasowi ta sama, co tam na łące pod dąbrową,