Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.1.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Daleko od kraju, w innej części świata, w wichrach pustynnych zgubiony wątpiłem rozpacznie w przyszłość słoneczną, narodu i w siły własne... Miała mnie powołać do powrotu krew i pożoga, powołała zorza wschodząca, zwiastunka wiosny i szczęścia. Tyś powołała mnie, pani. Odczułem cię, nie znając. W pierwszem radosnem echu z kraju... odczułem ciebie. A jednak znowu zwątpiłem... i chciałem stanąć w poprzek serca twego. Nie znałem twych myśli; nie znałem duszy twojej, pani... Żona Ururga, monarchini Sustji?... Nie ufałem ci, nie wierzyłem... Och, straszną rzecz knułem znowu. Gdy jeszcze tam, na pustyni, pierwszy raz spojrzałem w oczy twoje, królowo, w oczy twej podobizny, powiedziały mi one prawdę, że to ty przeczuta, wyśniona, że tyś jest jutrznią, że możesz nią być... Ale czekałem, czekałem długo, karcąc siebie za tę myśl o tobie, lękając się, że to tylko czar kobiety, twój urok, królowo, przykuł mnie do marzeń ciągłych o tobie, zniewolił mnie... Powiedziałaś podobno jeszcze wtedy, tam, na skale, że ja wrócę... Więc już wtedy wiedziałaś o mnie, znając może historję Awra Rawady i dębu? Tego ci nikt pierwszy napewno nie powiedział, więc skądże zainteresowałaś się, księżniczko arwijska, losem obcego narodu?... Może wiedziona boskiem jasnowidzeniem myślałaś wtedy o mnie tylko przez chwilę, a ta chwila wystarczyła, aby myśl twoja dosięgła mnie i rozbudziła we mnie tęsknotę, wołającą w sercu mem wołaniem całego kraju... A potem — te drogie słowa twoje do mnie... I... oto jestem, jestem bezbronny, i oto patrzę, królowo, na ciebie, lecz znowu tylko na podobiznę twoją... Kiedyż cię poznam żywą, kiedyż spojrzenie twoje obdarzy mnie łaską, kiedy głos twój usłyszę, koronę ujrzę na twej głowie, królowa Rekwedów! przeczuta, wytęskniona... umiłowana!...
Sweno pogrążał się w myślach i nie odrywał wzroku od portretu cesarzowej, jakby prowadził z nią długą poufną rozmowę. Tak zastał go świt. Świece pogasły, białe światło dnia padło na portret, wydobywając zeń wszystkie barwy. Młodemu księciu wydało się, że oczy Gizelli poruszyły się w słodkiem spojrzeniu i usta rozkwitły w żywym uśmiechu, gotowe powiedzieć słowo tajemne. Z entuzjazmem wyciągnął ramiona do obrazu.
— Przybądź, królowo!
W głębokiej ciszy komnaty okrzyk ten zabrzmiał tonem niesamowitym i poszedł echem do dalszych pokoi. W tem Sweno zadrżał, uczuwszy wyraźnie, że nie jest sam, i zwrócił gwałtownie oczy na drzwi, skąd dobiegł go szmer czyichś kroków.
— Czyżby Tolomed? — pomyślał, zrywając się z fotela.