Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.1.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w urwiskach, na przełęczach jęły rozsuwać się gęste ciemno-fjoletowe pasma cieni, jak widma. Zda się, odwiecznie surowa górska przyroda zadrgała życiem niesamowitem, każda drzewina leśna, każdy złom skalny tworzył baśń kolorową, a każdy szmer nieuchwytny porywającą pieśń weselną. Ale wnet pożar słoneczny omdlał i zgasł za jakimś górskim kolosem, ostatnie blaski odchodzącego dnia stały się beznadziejne, nikłe, jak tuman świetlisty, rozproszony gwałtownie przez wicher. Zewsząd nadpłynęły nieprzejrzane czarne mroki, pokrywając wszystko dokoła poszarpanemi płachtami nocy. Z pod ziemi, z mokrych rozpadlin i jeziorzysk powiał chłód przykry, przejmujący, w dole zaś, dokąd jeszcze oko mogło sięgnąć, przewalały się z miejsca na miejsce kudłate widma oparów i pełznąc coraz wyżej, ku turniom, czepiały się samotnie sterczących limb. Wśród zapadłego szybko wieczoru cisza uczyniła się tak głęboka, że z łatwością można było usłyszeć daleko łopot orlich skrzydeł, odzywający się gdzieś na przełęczy głos świstaka i bulgotanie spadających w doliny strumieni.
Z niemego zapatrzenia ocknęła się pierwsza Gizella.
— Ojczulku — przemówiła cichutko — już noc, wszystko zagasło, wracajmy.
Książę stał wsparty na olbrzymim głazie i patrzał przed siebie milczący, nieruchomy, oczami porywającego mu duszę zachwytu. Gizella ponowiła swą prośbę, biorąc go za rękę:
— Ojczuśku, dłużej tu stać nie możemy. Zaczyna mi być zimno. Wracajmy. A i ty nie jesteś odpowiednio ubrany.
Książę poruszył się i spojrzał na Gizellę z bladym uśmiechem:
— Wiesz, Zili, doprawdy nie spostrzegłem, jak zapadły ciemności. Taki cudowny był widok i tyle myśli obudził we mnie, że zdało mi się, iż jestem wplątany w jakieś czarodziejskie widzenie, w nich poznaje się ogrom wszechświata i nicość samego siebie... W racajmy, Zili.
Zeszli w dół i zaczęli wybierać powrotną drogę, przeskakując rozpadliny i omijając z trudem porozrzucane bezładnie głazy. Nagle Gizella przystanęła i wskazała ręką przed siebie.
— Patrz, ojczulku! Za tym upłazem błyszczą czerwone światełka. To chaty góralskie. Wiesz, mam pomysł: pójdźmy tam i przenocujmy u kogo. Wszak już nieraz zdarzało nam się nocować u wieśniaków.
— Tak, ale nie wiem, jacy tu są ludzie...