Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Na twarzy Horskiej odmalowało się zdumienie i przestrach.
— Hadziewiczowi?... Za co?... Jaki powód?...
— Nie podobał mi się i nie dogadzał mi — odrzekł chłodno.
— Dlaczego mi o tem nic nie mówiłeś zanim się to stało?... Może postąpiłeś niesłusznie, może to jaka intryga przeciw Hadziewiczowi? Widzisz to są skutki twego uporu. Gdybyśmy bywali w Toporzyskach często, choćby co rok tylko, nie pozbywałbyś się zacnego człowieka, który tyle lat pracował u nas. Ach Boże, czemuż ja o tem nie wiedziałam! Jestem przekonana, że stała się jakaś niesprawiedliwość.
— Hadziewicz sprzeciwiał się mojej woli, i dlatego został usunięty.
— Czy zamało ci przysyłał pieniędzy? — spytała z ironją.
— Nie wypełniał mych poleceń, to wystarczy. Zresztą fakt spełniony i niema o czem mówić.
— Dlaczego Ewelina nic mi o tem nie pisała, co to jest?... Jak można było ukrywać przedemną taką rzecz?...
— Czy to sprawa wszechświatowej wagi?
— To kwestja sumienia i naszego bytu, Oskarze. Hadziewicz był stróżem naszych majątków, stróżem jedynym. Zdolny administrator, gospodarz wzorowy, znał stosunki, ceniony był tam powszechnie, szanowany. Jego ustąpienie to prawie... nasza ruina. Jeśli przytem wymówiłeś mu miejsce niesłusznie...
— No, dosyć o tem! Idź spać Anni, godzina jest późna... Czekaj na mnie. Przejrzę jeszcze dzienniki.
Annę wstrząsnął dreszcz obrzydzenia i zgrozy.
— Czy nie dasz mi Oskarze żadnych wyjaśnień co do Hadziewicza? Chyba mam prawo pytać i wiedzieć dlaczego się to stało.
— Tak chciałem i koniec! Proszę cię nie nudź. Przeglądałem już te dzienniki dziś rano. Pójdźmy do sypialni. No, no, bez dąsów... Wszelkie nadużycia nie sprawiają efektu, więc i gniew w kobiecie bawi do czasu. Jesteś piękną w gniewie ale nie przesadzaj. Pójdź Anni i zmięknij, nie byliśmy z sobą parę tygodni... Co?... Mam nadzieję, że się na tobie nie zawiodę, moja ty Junono...
Obejmował i ciągnął ją do siebie lubieżnie. Usta jego szukały jej ust, twarz była uosobieniem zmysłowości.
Anna cofnęła się ze wstrętem, zakryła ręką usta.
— Zawsze to samo! — zawołała wzburzona. Uważasz mnie tylko za swoją nałożnicę. To okropne, okropne, mnie to oburza, upokarza, to mnie upadla!
Oskar wściekły porwał ją w ramiona i zgniótł strasznie, głos jego miał głuche, groźne tony.