Przejdź do zawartości

Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ot gadanie, miły, a któryż to z was na krasę obojętny? Chciałbym takiego zobaczyć. Zanim się człeku do duszy dokołaczesz to najpierw widzisz urodę, wdzięk albo brak tego.
— Ma pan widać doświadczenie w tym kierunku.
— O... ba!... jestem już starym człowiekiem, dużo widziałem. Wiem, że uroda i bogactwo idą zawsze na pierwszy plan. Czasem niewiadomo, co się podoba niektóremu, ale już tam, dobrze poszukawszy, zawsze jakiś wabik musi być, jeśli nie w urodzie to w sytuacji, albo majątek, albo parantela, albo stosunki nęcące...
— Nie uznaje pan zalet wewnętrznych, które się miłuje?...
— To wszystko potem przychodzi, początek zawsze jednakowy; jeśli uroda porwie, błyśnie myśl: „O chciałbym ją mieć“ jeśli bogactwo załechce wówczas rozum góruje, „co tam uroda, furda! ale będę bogaty“. Że tak jest zawsze, stawiam dziewięćdziesiąt dziewięć na sto.
Nastąpiły toasty. Humory zaostrzyły się. Horski wzniósł zdrowie Wołynianek, na co jeden ze starszych obywateli, z wielką emfazą palnął mowę na cześć dam angielskich w ręce mistress Horskiej i Katy. Oskar ujrzawszy przed Dulewiczową kieliszek nietknięty, spytał:
— Nie wypiła pani swego zdrowia i swych rodaczek?
— Kiedyż ja jestem Ukrainka — odrzekła z miną obrażoną.
Muskuły na twarzy Horskiego zadrgały komizmem.
— Doprawdy?... Hm! nie wiedziałem.
Zdrowia Ukrainek nie wniósł jednakże.
Noc była cicha, wonna, gwieździsta. Orkiestra, ukryta w parku, rzucała w ciemne głębie nocy upoiste melodje modnych walców. Z pośród drzew pękały w górę bukieciaste rakiety, sypiąc snopy różnokolorowych iskier. Brzegi Słuczy dekorowały gęsto gromady chłopów, wyległych patrzeć na dziwo. Przyglądano się ucztującym panom.
— To tak z rozkoszy — szeptali chłopi. — Wże sami ne znajut szczo robyty z bohactwem.
— A wżesz! Mało im dworiw, a zołotych pokoi, to wże na horu wlizły szczob hulaty da isty. A pijut jak did‘ka.