Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 2.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tam, dokąd kupione są bilety.
— Czyli?...
— Zobaczy pani. Jesteśmy już w Medjolanie.
— Radi Boga! Eto Milano?... — krzyknęła zaspana dama wysuwając głowę z pod pledu.
— Milano. Przesiadamy na Wenecję. Radzę się prędko ubierać, bo się pani spóźni.
Ale dama zapewniła go, że dojedzie do Wenecji bez przesiadania, bo tak jej mówił konduktor.
— Och, no. Widocznie zakupiła pani cały wagon dla siebie. Wszyscy pasażerowie wysiadają.
Zajął się Tarłówną. Gdy w sali jedli kolację, wpadła nieszczęśliwa dama w kapeluszu na bakier, w krzywo włożonej jakiejś mantji, rozczochrana i rozgoryczona ostatecznie na włoskie porządki. Okazało się, że wysadzono ją z wagonu, gdy już pociąg ruszał.
Horski współczuwał jej boleści, ale skwapliwie postarał się o osobny przedział.
— Nie umiem być pedagogiem podtatusiałych turystek. Niech sobie zajedzie nawet do Honolulu, dość mam jej od Vintimille do Milano.
Dalszą nocną już podróż odbywali we troje zamknięci w przedziale.
Horski zaproponował paniom, aby się przespały, zapewniając, że będzie czuwał w następnym coupé i przed Wenecją, w której będą o trzeciej rano, obudzi je. Andzia nie myślała o śnie, ale panna Niemojska upadała ze zmęczenia. Oskar wyszedł, życząc dobrej nocy. Ewelina położyła się spać. Tarłówna zasunęła błękitne firaneczki na lampę elektryczną u pułapu i w tej mętnej poświacie siedząc, zatonęła w myślach. Odtwarzała sobie w wyobraźni z całą plastyką samobójstwo Jana. Czy on istotnie był nieprzytomny wtedy? Czy to możliwe, aby Kościesza znowu był pośrednią przyczyną nieszczęścia?...
Postać ojczyma rosła do gigantycznych rozmiarów. Andzia zrozumiała, że boi się go jakimś zabobonnym lękiem, sama myśl o nim przeraża ją. A jednak jedzie w jego szpony — jak mówiła Lora.
...Po nową mękę, po nową niedolę. Może na nową walkę z tym zdradzieckim tyranem?
...Po co on ją wzywa, wiedząc, że na pogrzeb Jana nie zdąży?....
Scena z przed kilku lat, gdy ojczym porwał ją w ramiona, gdy czuła na twarzy jego ohydne pocałunki, stanęły przed Andzią z wypukłą wyrazistością. Jeśli odważył się wtedy, kiedy była prawie narzeczoną Andrzeja, to teraz... Cóż teraz? I poco ona tam jedzie, nie mając nikogo, ktoby jej bronił?...
...Zostały same groby. Wszyscy, którzy ją kochali znikli