Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja mam wydawać sąd o panu Borowskim?... Doprawdy nie potrafię, pomimo, że pan Andrzej Olelkowicz wmawia mi zawsze, iż jestem bardzo rozsądna i że...
— Że co Handziu?...
— Ej, nic! — zawahała się.
— Pewno cię komplementuje, prawda?... Mówi ci żeś piękna, żeś urocza...
— Nie, nigdy mi jeszcze tego nie powiedział, za to Lorce bardzo często.
— To się właśnie myli, boś ty ładniejsza.
Andzia parsknęła śmiechem.
— Aha ojczymku! Któż to mi mówi komplementy?
— Oj, ty łobuzie, łapiesz za słowa. Jakże Lorka przyjmuje zachwyty tego... tego urwisa?
— Kogo?... — spytała z bezmiernem zdumieniem.
— No tego... tego Olelkowicza.
Tarłówna wstała gwałtownie.
— Dziwny dziś jest ojczymek! Boję się. Idę do domu.
— Co cię tak obeszło Aneczko?...
— Nic, chyba to, że jesteś ojczymku niesprawiedliwy i nikogo nie lubisz. Dobranoc, już późno.
Furknęła, jak ptak nocny wśród drzew. Znikła. Kościesza puszczał dym z cygara i myślał.
— Za tamtym się ujmuje, tego broni. Hm!... To chyba są przedwczesne obawy, to jeszcze niewinne, puszek brzoskwiniowy. Tamten Lorkę chwali? Znam się na tem, nie tam idą słowa dokąd idą oczy. Ja śledzę właściwy kierunek zapałów panicza.
Zaśmiał się długo, ironicznie. Echo porwało ten śmiech i niosło go przedrzeźniając w głąb parku. I oto nagle spadło na Kościeszę odległe wspomnienie zmarłej Izy; jej blada, piękna twarz krzywiła się z przykrością, gdy on się tak przy niej śmiał, usta zaś szeptały: „Śmiejesz się, jak puszczyk“. Ta mała do matki podobna. Te same oczy czarne, złociste ujęte w las czarnych rzęs; ten sam uśmiech na drobnych kraśnych wargach; i głos ten sam, i usposobienie.
— Iza... Iza... Ha! minęła, znikła.
Co ginie to nie powraca. Czyżby Iza powrócić miała w tej małej?...
Kościesza z irytacją zgniótł cygaro, rzucił daleko od siebie i patrzał jak gasło powoli, jak bladła kropla czerwonego żaru w ciemnościach nocy.
Tak gasły oczy Izy, tak błyskały resztą dawnych ogni, gdy na parę godzin przed skonem Iza powierzała Annę jego opiece: „Twemu sumieniu oddaję dziecko. Nie skrzywdź jej, Teodorze“.
Mężczyzna zerwał się z ławki.