Strona:Helena Mniszek - Gehenna T. 1.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— jeszcze czas. Ale nie!... wytrwam, przecie i Jasia nie zabiło, więc czemu...
Nagle uczuła chęć zobaczenia pociągu jeszcze raz. Huk spotężniał — czarna masa potworu z krwawemi ślepiami jest tuż, tuż, blask czerwony lunął na plant i oświetlił szarą, drobną postać dziewczyny.
Podniosła głowę, spojrzała.
Szalony rzut przerażenia porwał ją za włosy; odruchowo niby wiórek podrzucony wichrem, uniosła się w górę i znów opadła, lgnąc do ziemi całą swą siłą. Trwało to sekundę. Wola zwyciężyła strach, który jużby ją zabił, bo na ucieczkę było zapóźno.
Hałas, szum wściekły, niebywały tłok, zawrotny pęd. Lokomotywa wtacza się nad nią, bierze ją pod dach swego olbrzymiego ciężaru, wali nad nią żelazne cielsko, z hukiem i z sykiem pary.
Dziewczynka ogłuszona, zdrętwiała, straciła na chwilę pamięć i czucie. Moc inercji trzymała ją sztywno przy ziemi. W skroniach odczuwa wrażenie strasznego tłoku, miażdży ją okrutny hałas i gorąco, w uszach jej biją dzwony, warczą bębny. Długi, zda się nieskończony, aż bolesny ciężar, piekielny upał, łomot, syk i ta tłocznia głucha, przeogromna, niwecząca myśl...
Już!... Już lżej, co to jest?...
Tłok zelżał, przewiał wiaterek i zmienia się odrazu w cug ostry, kolący swym pędem... Głośny, rytmiczny trajkot.
Trata — ta. Trata — ta — ta.
Instynkt zatrzymuje Andzię na miejscu.
— Aha, to wagony się toczą — błysnęła myśl ocucona.
Trata — ta. Trata — ta — brzmi bez przerwy w jeden akord zlane, brzęk łańcuchów, i stuk buforów.
— Uratowana jestem! żyję! — woła Tarłówna.
Żwir trzaska jej w zębach i kłuje w podniebienie. Teraz unosi głowę — lekko, ostrożnie — spojrzała do góry. Czarny sufit wagonowych spodów przerywa się raz po raz, prędko, jak oddech. Zamajaczy szare niebo z pod łańcuchów, żelazo dźwięknie i znowu czarność, znowu turkot, łoskot, wrzawa. Po bokach kręcą się koła grube i mocne.
Andzia brodę wsparła na dłoniach, patrząc już śmiało na biegnące nad nią wagony. Chce je liczyć, ale jest ciemno, więc liczy tylko przedziały krótkie i nagłe, idące w rytmie urywanej gamy, jakby wozy coraz unosiły się w górę i znowu spadały.
Bawiło to Handzię, jest z siebie zadowolona, dumna że strach zwalczyła. Nie rozumie, dlaczego jest cała mokra. Poruszyła ciałem i doszła do wniosku, że jest spocona tak obficie, jakby wyszła z łaźni. Twarz miała zlaną potem, kolana jej drżały, zresztą czuła się dobrze. Nagle znowu twarz przyle-