Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z takiem natchnieniem modlitwy, że, będąc wówczas malcem, zapamiętałem wyraz Jej oczów anielskich. Obok matki ojciec, zawsze z tw arzą w dłoniach, zamodlony, poważny, i ja przy nich sześcioletni brzdąc, ukochany, choć z niesłychaną surowością wychowywany jedynak. Zastanawiały mnie wówczas słowa modlitwy ojca. Jakie to mogą być winy dziadów i ojców, czyli jak sądziłem w tedy mego właśnie ojca i... jak to szatan, znany mi z szopki, noszonej po Bożem Narodzeniu, może szeptać „skoro on tylko Heroda, zabitego przez kościstą śmierć, ciągnie do piekła na widłach“. Wspomnienia tamte są mnie zawsze drogie, wracam do nich z radosną pieśnią w duszy, bo tchną one tym samym czarem, jak naprzykład dzwonienie skowronka nad polami w krasie pierwszej runi wiosennej.
Obejrzałem wszystkie grobowce straszliwie opuszczone.
Na jednym napis: „Ksawery Zatorzecki“.
Nigdzie śladu bodaj starego wieńca, nigdzie kwiatka....
Spytałem o grób księdza Halmozena?
— A on nie tu, na własne żądanie leży gdzieindziej.
Poszliśmy aż na koniec cmentarza. Skromna mogiła darniną zarosła i wysoki dębowy krzyż. Żadnego napisu. Dokoła mogiły żelazny, grubo ordzewiały, pręt, na czterech podporach z dużych głazów. Obok ogromna brzoza płacząca, gałęzie jej, zwisając na krzyż, tworzą nad nim rozchwiany szelestny baldachim.
— Krzyż i barjerę postawiła służba zamkowa z Krąża, kamerdyner, borowy i kucharz, ojciec dzisiejszego stangreta. Oni podobno i brzozę zasadzili, to dawne czasy, ja nie pamiętam — rzekł organista....