Przejdź do zawartości

Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kolwiek akcesorjach. Paschalis stał poza mną i nie odzywał się przez parę minut, wreszcie zaczął dowodzić o nadzwyczajnem podobieństwie mojem do pradziada. Mówił, że i dziadek Marceli był podobny do swego ojca, lecz ja jestem jego sobowtórem. Spytałem go, czy znał mego dziada. Paschalis uśmiechnął się jakimś rozdzierającym uśmiechem, a na policzkach wystąpiły mu ceglaste plamy.
— Znałem młodego pana, a jakże, ale najlepiej znałem pana Hieronima.
— Znaliście osobiście pradziada? — zawołałem zdumiony.
Paschalis wyprostował się z godnością.
— Ojciec mój Kryspin był kamerdynerem przy panu Hieronimie przez 35 lat; gdy umarł, ja objąłem po nim obowiązek i spełniałem go wiernie przez dwadzieścia lat. Kochałem pana, jak ojca i byłem przy śmierci jego.
— Więc ileż lat liczycie sobie teraz?
— Stary jestem, to jedno wiem dobrze. Miałem coś niespełna siedemnaście lat, jak stanąłem do służby przy boku pana, a pan Hieronim umarł czterdzieści jeden lat temu, jak wiadomo. Te lata sieroce już dla mnie, lata-wieki trwam ciągle jakby przy jego boku. Krzepa liczy sobie siedmdziesiąt trzy, a młodszy on odemnie, to wiem. Krzepa był z panem Marcelim w powstaniu w sześćdziesiątym trzecim roku, razem wojowali, a potem z pola bitwy pod Węgrowem Krzepa wyniósł rannego pana na rękach swoich, ukrył go w chłopskiej chałupie i młodą panią tam sprowadził, żonę pana Marcelego z synkiem, jedenastoletnim Pawłem.
— Z moim ojcem — zawołałem.