Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ani chyba kule nie potrafiłyby roztrzaskać. Przy tych potężnych oddrzwiach wydawałem się prawie małym, pomimo, że jestem wysokiego wzrostu. Po chwili usłyszałem wewnątrz zgrzyt rygli. Odsuwano tam żelazne sztaby. Dębowe zawory rozchyliły się ciężko, z ostrym skrzypem zardzewiałych zawias i w progu stanął Paschalis, w tym samym kostjumie, w którym go ujrzałem poraz pierwszy. Żółty, jak stary wosk, oczy miał zaczerwienione, twarz bardziej obwisłą. Usta zwiędłe, trzęsły się, ręce mu drżały. Zrobił szeroki gest ramionami, wskazując mroczne wnętrze.
— Jaśnie wielmożny pan pozwoli, cały zamek na usługi jaśnie pana, dziedzica wielkiej fortuny Krąża i sławnego nazwiska Pobogów.
Patos ten zdumiał mnie i rozgniewał. Dość szorstko Zabroniłem mu tytułować się w ten sposób. Powiedziałem mu, że jestem gościem w Krążu i dalekim kuzynem Zatorzeckich i że mu zapowiadam, by zaprzestał swoich Pochlebstw. Paschalis skłonił się tak, że prawie dotknął moich kolan i rzekł z uroczystą powagą:
— Jaśnie wielmożny pan jest prawym dziedzicem Krąża, a Zatorzeccy są tu gośćmi tylko.
Wzruszyłem ramionami. Stary maniak — pomyślałem rozbrojony i ubawiony miną i całą postawą kamerdynera. Wyglądał, jakby witał monarchę, wstępującego na tron. Położyłem mu dłoń na ramieniu z uśmiechem pobłażliwym, prosząc go, by pokazał dalszy ciąg zamku. Skłonił się uszczęśliwiony, a w oczach miał płomień szczególnego zadowolenia. W milczeniu zaryglował drzwi. Po przebyciu kilku komnat mniej ciekawych, weszliśmy do sali portretowej. Patrzyłem znowu na portret pradziada, jakbym patrzał na swój własny w innych co-