Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wym okryte].... ona.... ta wytęskniona, cudna, utopja — wizja. Zapatrzona w łańcuch gór, zasłuchana, w nocturny marzeń, czy szumu fal Dunajca, czy w te wagnerowskie akordy, których i ja słuchałem z nabożeństwem?.... Jak się te akordy kojarzą z fizjonomją i otoczeniem Sławohory. Dzikie, huczne, szarpiące a jednocześnie wzniosłe. Lot ku wyrzynie wolny, szeroki.
Gdy uwertura skonała i cisza zaległa dokoła, jeno echem tonów drgająca — ocknąłem się jak ze snu, ale z bólem, że sen się przerwał. Co śniłem?... Skąd ona?... nie znam Jej, jak żyję nie widziałem podobnej...
A wszak jestem w Krążu... i to nie grały góry ni fale rzeki... jeno grał Gabrjel... Ona nie słuchała tej muzyki, bo ona nie egzystuje, słuchałem sam... Dlaczego ta utopja, wizja Jej postaci wyśnionej, ukazuje się mnie zawsze jednocześnie z wizją i wspomnieniem Sławohory? Na dworze świtało. Muzyka umilkłszy, nie odezwała się więcej... Echo jej rozprysnęło się w ciszy, by może ulecieć poza Krąż, hen... ku niej... o ile ona istnieje... i o ile echa wagnerowskiej pieśni przepojone mojemi marzeniami, wnikną w jej duszę siłą sugestji czy telepatji...
Zaczynam być nieprzytomnym, wróćmy do porządku myśli i czynów... wróćmy do Krąża.
O, to przedewszystkiem! Muzyka Gabrjela odrzuciła mnie daleko od przedmiotu czysto realnego, od zamku w Krążu. Muszę skupić myśli i... otrząsnąć się z marzeń.