Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/357

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nemi przez nas, na zmianę ze służbą dworską, jechała babka Zatorzecka w odkrytym powozie, chłodna, sztywna, obojętna, zda się, jak blok skalny. Twarz jej blada była twarzą posągu. Głębiny jej oczów jak dwa odkryte groby...
Gdy już umilkło z oddali echo muzyki Gabrjela, wszyscy odetchnęliśmy z ulgą... i cisza zaległa majestatyczna, tem więcej posiadająca w sobie powagi, że nastąpiła po poprzednim chaosie bluźnierczym. Mąciły ją tylko przerywane tony pieśni, jakby już pozamogilnej i chrzęst masy nóg ludzkich po żwirowanej drodze.
Donieśliśmy Paschalisa aż do kościoła... Wieczór już był ciemny, gdy wracałem z babką w powozie. Gdy zatroszczyłem się o nią, czy nie zmęczona, odrzekła mi serdecznie:
— Nie, Romku, to już wszystko lżejsze do zniesienia. Gdy się przebyło moment ukrzyżowania duchowego, wówczas pręgierz ludzkich, biczujących spojrzeń mniej boli...
Dziś rano złożyliśmy do podziemi w mauzoleum rodzinnem wiernego sługę i przyjaciela Pobogów.
Śpij spokojnie udręczony starcze, i niech ci sny zaziemskie wynagrodzą twoją mękę tyloletnią, w zamku ponurym, gdzie oczekiwałeś swoich panów z wielkiem umiłowaniem w stęsknionej duszy, i gdzie, schodząc do grobu, powitałeś wreszcie Poboga.
Po pogrzebie oboje z babką odwiedziliśmy grób ś. p. Krzysztofa Hradec Hradeckiego. Opowiedziałem już babce poprzednio historję księdza Halmozena.
Złożyłem wieniec na skromnej, zapomnianej mogile