Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/350

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przed portretem i chwiejący się machał świecznikiem w powietrzu, jak taranem, nad swoją i naszemi głowami. Zawołał ciszej ochrypłem, rwącem się, potwornem charczeniem raczej niż głosem:
— Pomszczonyś jaśnie wielmożny panie! spełniona wola twoja! Skończona... moja... męka! Zemsta, kara... do... ko... nana!
Odwrócił się w stronę sali. Głos mu się załamał jakby zakrzepł na chwilę i znowu zdławiony ryk, niby rannego lwa:
— Pobóg na Krążu!... Po... bóg...
Runął na posadzkę, na wznak, jak zwalony pień drzewa, ciężko, z łomotem, uderzając głową o ramę portretu. Świecznik z trzaskiem grzmotnął tuż obok niego. Dopadłem pierwszy, by dźwignąć Paschalisa z ziemi, za mną podbiegli Krzepa, Bogdziewicz, Korejwo.
Ale w oczach starca był już stygnący krzyk szczęścia obłędnego. Piersi wydały ostatnie tchnienie.
Skonał...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Milczeliśmy wszyscy, jakby dur jakiś padł na salę.
Babka wpatrzona w zmarłego, wyglądała jak statua z granitu. W oddali zamajaczyła biała jak opłatek twarz Gabrjela... Gdzieś w korytarzu rozległ się spazmatyczny płacz kobiecy...
A pod portretem pradziada na zapylonej posadzce leżał ten wierny sługa i przyjaciel Pobogów, już cichy, uspokojony. Umarł z nazwiskiem Poboga na ustach.
Obaj z Krzepą uklękliśmy u jego zwłok. Poczułem w oczach łzy.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .