Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Sama wsunęła się w głęboki fotel na wprost ognią stojący.
— Tedy mówisz... że Pobóg?... — padło ostre pytanie.
— Jestem rodzonym wnukiem Hieronim a Poboga po mieczu.
Zbladła i zadrżała, nie spuszczając ze mnie oczów.
— Któż ci to... to mówił?
W słowach jej był ton twardy, nieprzyjemny.
— Mówił mi mój ojciec, Paweł.
— Z Uchań?
— No tak.
— A Marceli?
— Dziad Marceli dawno nie żyje, umarł w Paryżu.
— A jego żona?...
— Również. Oboje spoczywają na cmentarzu Montmartre.
— A jego dzieci?
— Jest tylko ojciec mój, Paweł.
— A jego dzieci? — powtórzyła z akcentem, niecierpliwie.
— Jestem jedynakiem.
Babka oderwała oczy odemnie, spojrzała na ogień. Coś jakby lekkie westchnienie uniosło zapadłą, suchą pierś staruszki.
Trwało to chwilę, czarne płomieniste źrenice znowu wlepiły się we mnie uważnie, badawczo, z dziwną iskrą tlącą się w ich ponurej czarności.
— Ojciec... zdrów?...
Odczułem, że to pytanie zdawkowe. Ominąłem je celowo, zagadnąwszy ze swej strony.