Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/338

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pomocy Chmielnickiej. Po długiej chwili staruszka odzyskała zmysły. Tragiczne jej oczy spoczęły najpierw na mnie, gdyż byłem nad nią pochylony. Patrzyliśmy na siebie. Babka dotknęła ręką, zimną jak lód, mojej ręki. Rzekła głosem cichym, wyczerpanym:
— Ty musiałeś bardzo kochać matkę swoją, dawno to już odczułam, ty masz serce.
Na jej prośbę musiałem opowiadać szeroko o moich rodzicach, o ich życiu w Uchaniach, o swojem dzieciństwie, potem o Tereni. Babka nie spuszczała ze mnie wzroku.
— Jesteście szczęśliwi!... w szczęściu idziecie przez życie!... Ja... w wiecznej męce... zgrzyty w duszy, z każdym rokiem zgrzyty były silniejsze,... wyrzuty okrutniejsze!... O, o!... Krąż nie ozłocił życia, Krąż złamał całe życie... tyle tylko zyskałam... i... w końcu taki wnuk, jak Gabrjel....
Przesiedziałem z babką długich kilka godzin. Gdy chciałem odejść, zatrzymała mnie trwożliwie.
— Zostań! Boję się!
Byłem pewny, że babce grozi poważna choroba nerwowo mózgowa, w połączeniu z histerją.
Nie miałem serca odejść od niej, tembardziej, że jej niepojęta obawa wzmagała się z każdą prawie chwilą. Drugiego śniadania nie jadła wcale, mnie zaś broniła iść do stołowego pokoju, dokąd sama nie wychodzi, od czasu, gdy Gabrjel wprowadził tam Weroninkę... Była tam tylko wyjątkowo wczoraj w nocy, na moje spotkanie.
Ja jednakże nie chcąc, by mnie Gabrjel posądził o jakieś konszachty z babką, zmanewrowałem tak, że wreszcie wymknąłem się z pokoju, przepełnionego wonią octu i eteru, do sali stołowej. Tam odrazu Korejwo i Chmiel-