Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/326

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ka... niemym krzykiem duszy... Gdy ją zapytałem o zdrowie, machnęła ręką.
— Duszę mam chorą, nawet konającą, ale ciało!... trzyma się silnie ziemi, jakby na ironję. Czasby już na mnie, ale muszę żyć, byleby jeszcze....
Ucięła nie dokńczywszy zdania i zaraz zmieniła temat. Żaliła się na Gabrjela, opowiadając o jego brewerjach. Parę razy załamała ręce i, schyliwszy ciężko głowę, powtórzyła z bezmiernym tragizmem:
— Oddany chleb! Oddany chleb!...
W pewnej chwili zawołała głosem pełnym bólu, przejmującym:
— Czy ty wiesz, co Gabrjel mi zapowiedział? Że jak się tylko ożeni z tą lafiryndą, to mnie z Krąża wyrzuci precz, jak starego grata. Sam mi to powiedział.
— Gabrjel jest brutal i wszystko teraz czyni pod wpływem swojej narzeczonej. Babcia nie powinna dopuszczać do takich jego potworności.
— Brutal, mówisz?... To przedewszystkiem głupiec ordynarny, jeśli on nie widzi tego, co widzą wszyscy, począwszy od Kacpra, że Ślazówna go lekceważy a zależy jej tylko na Krążu. Gdyby on jej się podobał jako mężczyzna, doprowadziłaby napewno do innego stosunku? Ty Romku bądź z nią ostrożny, gdyż ona na ciebie zagięła parol, z powodu różnych tu... takich... okoliczności. Dopytuje się ciągle Chmielnickiej, kiedy przyjedziesz...
— Niech babcia będzie o mnie spokojna!
Staruszka ścisnęła mi rękę.
— Spodziewam się i wierzę ci.
— Ja sądzę, że Gabrjel jeszcze się otrząśnie i bielmo spadnie mu z oczu. Niech się babcia tak nie dener-