Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

podniosła, oddając mi. Otworzyłem i pokazałem jej zgniecioną, nadwiędłą już różę, pamiątkę z wagonu.
— Teruś, pamiętasz?...
— O... pan ją jeszcze ma dotąd?... Ale już straciła swój szkarłat....
— Spiłem go ustami.
Terenia spłonęła ogniście.
— A widzi pan? — próbowała brawury — mówiłam, że jest chłodna i prędko zwiędnie....
— Bo to tylko wątły symbol twoich ustek....
Patrzyliśmy chwilę na siebie. Spuściła rzęsy.
— Rom, nie patrz tak na mnie, bo te twoje przymrużone, despotyczne oczy....
Była czarująca w tem spłoszeniu, w tem odczuciu moich pragnień.
Przyciągając ją do siebie, szeptałem.
— Różę szkarłatną spaliły moje usta, bo to był tylko symbol... Teruś!... twoje usteczka przeciwnie, zapłoną gorętszą purpurą... żarem...
Oddychała szybko... Pierś jej, falując może przeczuciem upojenia podnieciła mnie do szaleństwa.
Oplotłem ją mocno ramieniem, wrzałem....
— Chcę ustek twoich....
Z tym szeptem posiadłem je i długo trzymałem pod mocą moich zachłannych warg.
Gdy oderwaliśmy się od siebie, byłem pijany rozkoszą, jaką mi dały jej różowe, gorące, drobne, soczyste usteczka. Na ochłodę przytulałem do nieskończoności jej dłonie do twarzy i czoła swego... Była oszołomiona pierwszym pocałunkiem... Spojrzała zamglonymi lekko oczyma w moje oczy... rzęsy jej drżały, jak łątki... i zakryły mi znowu głębokie tonie jej źrenic. Usta jej płonęły teraz