Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wodów do uważania mnie za jej narzeczonego, początkowo zaś zapewne za odpalonego konkurenta.
Terenia była uszczęśliwiona, że tak przejednałem ciotkę Hańską, która w Rzymie, po zerwaniu z Albertem, okazała jej dużo niezadowolenia, nawet chłodu. Wtedy Terenia napisała do Porzecza do matki, prosząc ją by przyjechała do Krakowa, gdzie chciała zawiadomić matkę o swoim projekcie poszukania posady dla siebie, gdyż wobec tego co zaszło nie mogłaby, w swojem mniemaniu, mieszkać teraz w Porzeczu.
Gdy usłyszałem o tym projekcie posady dla niej, zaciąłem zęby, byłem zły. Wyczuła wyrzut w moim wzroku i pochylona lekko ku mnie, szepnęła tonem usprawiedliwienia:
— Wszakże nie mogłam przeczuć, że będę... żoną pana, a stryjowi narzucać się teraz nie chciałam.
— Moje słodkie, dzielne dziecko, rozumiem cię zupełnie.
Ze czcią uścisnąłem jej ręce, nizko chyląc czoło. Opowiedziała mi, że przeżyła chwilę niezwykłą w kościele św. Stefana, gdy wyjeżdżała do Rzymu. Rano, w dniu wyjazdu, modląc się przy tej samej balustradzie presbiterjum, gdzie odbyły się teraz nasze zaręczyny, usłyszała szept wewnętrzny, a nie jej własny, że będzie moją, gdyż jesteśmy dla siebie przeznaczeni. Tak wyraźnym był ten szept, że uznała go za objawienie wyższej woli, i teraz, wracając, po moich listach, pragnęła w tem samem miejscu, podziękować Bogu za szczęście. Gdy mnie ujrzała nagle, tuż przy sobie, w pierwszej sekundzie doznała wrażenia halucynacji, spowodowanej nieustanną myślą o mnie. Zwłaszcza, że zjawiłem się jej