Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie rozumiem dlaczego doznaję lekkiej tremy.
Niesłychany objaw! Co u licha!... cóż za wpływ ma ten Krąż.... czyż mu ulegnę?




17-go czerwca.

Jestem, wyrażając się plastycznie, przepełniony Krążem i jego mieszkańcami. Cóż za szczególna miejscowość, panuje tu nastrój baśniowy. Czasem mnie się zdaje, że to dalszy ciąg moich dziwacznych snów. Na każdym kroku mgły tajemnic. Gdy wczoraj o ósmej rano wyruszyłem z mego pokoju na zwiady, spotkałem najpierw Kacpra. Zaprowadził mnie do stołowego pokoju na śniadanie i stojąc przy samowarze wdał się ze mną w gawędę, nieproszony o to wcale. Widziałem, że Kacper pała ciekawością, kim ja jestem i w jakiej roli tu przyjechałem. Przyglądał mi się bardzo uważnie, miał wielką ochotę do obszerniejszej rozmowy, ale ja wolałem samemu sobie zawdzięczać wszelkie spostrzeżenia i wiadomości. Powściągliwość moja tembardziej niepokoiła gadatliwego chłopca. Przeprowadził mnie potem na ganek pod filarami, opleciony caprifoljum. Zapach tam silny od mnóstwa cielistych baldaszków, tych wytwornych kwiatów. Nawprost ganku, na obszernym dziedzińcu ujrzałem wielką kępę drzew, gaj świerków, jodeł, modrzewi, rozjaśniony gęstemi świecami brzóz, o białej jak śnieg korze. Ich puszyste, jasno seledynowe pióropusze, na tle głębokiej zieleni drzew iglastych wyglądały malowniczo.