Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chyba atmosferę przy pożegnaniu i wyjątkową uprzejmość Orlicza? Taka wyskokowa gentelmenerja działa czasem trująco, zwłaszcza w takiej sytuacji, jaką była moja. Szczególnie po pompatycznych słowach Szrenicza, wyjaśnionych przez panią. Na trzeci dzień, trzeciego lipca, byłem w Porzeczu i już nie zastałem... Tereni.
— Był pan w Porzeczu? o tem nie wiedziałam.
— Rezultatem nieudanej wizyty był ten oto list.
Panna obejrzała kopertę z pieczęciami Kniażyna, Krakowa i Wiednia.
— Jednak dano panu adres?...
— Nie pani, zdobyłem go sam. W Porzeczu mi go nie udzielono.
— Widzę, że pan ma pecha, ale i energję, którą pan zapewne zwalczy Orlicza. O, stryjaszek zagiął parol na Terenię... działa w porozumieniu z synem. Albert kocha się dawno w Tereni, tylko on nie ma sam inicjatywy, by się oświadczyć. A może wątpi we wzajemność, co zresztą dowodzi, iż jest bystry.
— Czy pani nie wie, dokąd te panie pojechały? — spytałem.
— Gdybym wiedziała, jużby i pan wiedział. Była w projekcie Szwajcarja, lecz się widocznie zmieniło, skoro pojechały na Semmering, Pontebbę. Przypuszczam, że Terenia napisze do mnie, gdyż wie, że wracam do domu z Krynicy. Natychmiast po jej liście zawiadomię Pana.
Podziękowałem jej gorąco.
— Jeszcze słówko — czy pani rozmawiała o mnie z Terenią?...
— Owszem, zaraz po balu, prawie bezpośrednio po wyjeździe pana..... Była trochę rozgoryczona, ale