Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Po wieczerzy udałem się na spoczynek. W pokoju gościnnym, szablonowym, ale dużym i widocznie jasnym, zastanowił mnie odrazu monotonny odgłos płynący z poza okien, jękliwy jak bełkot fali. Otworzyłem okno. Radosny okrzyk wyrwał się z mojej piersi. Pod oknem, nisko w dole bałwaniła się czarna spieniona rzeka, dość szeroka, tłukąca się z pasją o wyrwy wysokich brzegów.
Patrząc na tę rzekę, zamyśliłem się głęboko nad Krążem. Postanowiłem zgłębić historję zamczyska i tło, na jakiem powstała owa baśń szczególna, o wędrującym pradziadku. W toku rozmyślań, sam nie wiem dlaczego, nasunęły się wspomnienia, starego, opuszczonego pałacu Sławohora, nad Dunajcem, w głuchem zaciszu Beskidów. Gdy swego czasu zwiedzałem ten pałac, stróż miejscowy mówił mi, że pałac oczekuje prawego dziedzica, który jest gdzieś w świecie zabłąkany i dlatego pałac co roku kruszy swoje starożytne mury na znak żałoby i opuszczenia. Gdy prawy dziedzic odnajdzie się i stanie w swoich, od dawna opuszczonych progach, na Sławohorze życie zapanuje na nowo i góra pałacowa zakwitnie weselem.
Spytałem stróża, typowego górala, dlaczego odszedł i kiedy, góral splunął i rzekł z flegmą.
— Odszedł!.... Krew, jaka się tu polała, zaschła na murach, łzy jego wsiąkły w głazy i dla tego Sławohora się wali, ale to się wszystko zmieni gdy pan powróci.
Skąd mi te myśli teraz?.... Czy nasunęły je szumiące fale rzeki, jak tam wartkiego Dunajca? Czy może bór czarny, majaczący na przeciwległym brzegu, podobny zupełnie do tego na stokach wyżyn, w których tonie Sławohora? Zmęczony zamknąłem okno chcąc się położyć do