Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przyjechałem tu zaproszony przez ciebie, jako twój gość... i przytem lubię takie stare gniazda — rzekłem siląc się na swobodę.
— Jakie tam gniazda? dziury!
— Stare zamczyska......
— Ruiny! kamieniołomy!....
— Jestem tu trochę jako amator-badacz — ratowałem się z niewyraźnej sytuacji.
Zatorzecki roześmiał się.
— Dotąd będziesz badał zamek, dopóki nie natkniesz się na wędrującego pradziada, lub tylko na Paschalisa, który ci o tamtym naopowiada dziwy takie, że drapniesz gdzie pieprz rośnie.
Odrzekłem mu, że nie jestem płochliwym, wszelkie zaś stare legendy i baśnie interesują mnie bardzo. Wyraziłem też nadzieję, że jako swemu kuzynowi i gościowi Gabrjel pokaże wszystko co najciekawsze w Krążu.
Na widok wnoszonej kolacji Gabrjel ożywił się, uścisnął mnie za ramię i rzekł tonem zakrawającym na serdeczność.
— No, Romek, rozchmurz czoło, w gruncie rzeczy jestem bardzo rad, że przyjechałeś do tej Tebaidy, za jaką uważam Krąż, bądź tu jak u siebie w domu, badaj, szperaj, podziwiaj. Będę ci nawet nieskończenie wdzięczny, o ile wystraszysz pradziada odwagą i nauczysz go, aby zastosował się do swojej roli obecnej, czcigodnego nieboszczyka. Takie szastanie się ubliża godności, jaką on piastuje w rodzinie. Przedewszystkiem byłaby ci wdzięczna za to Gundzia, a to już wielkie słowo! Weroninka także boi się naszego pradziadka straszliwie i ja najgorzej na tem wychodzę.
Dobry nastrój między nami powrócił.