Strona:Helena Mniszek - Dziedzictwo.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

śmierci pradziada i księdza Halmozena, żywy człowiek prócz niego i Krzepy nie był w bibljotece. To ma również swój urok i pociąga ku tym księgom, tyle lat nie otwieranym.
Podczas gdy szperałem w zapylonych tomach, wertując ich treść, Paschalis w jakiejś grubej oklamrzonej księdze, przekładał kartkę po kartce z pietyzmem zabawnym. Jest to już oczywisty znak maniactwa, graniczącego z obłędem. Patrzał w księgę, jak na relikwję, przenikając oczyma kartki, jakby one zawierały w sobie wsiąknięty testament. I tak w milczeniu spędziliśmy w bibljotece kilka godzin; ja wertując tekst ciekawych dzieł, Paschalis przerzucając kartki tomów z cierpliwością iście zdumiewającą. Dopiero mrok zapadającego wieczoru przerwał mi pracę. Uczułem znużenie, zapragnąłem świeżego powietrza, innych wrażeń. Odłożyłem wertowanie dzieł na jutro i pożegnałem Paschalisa.
W parku, oczywiście, spotkałem Gabrjela z Weroninką. Sielanka! On zrywał białą akację, ona układała więź z kwiatów, patrząc mu zalotnie w oczy. Gdy ujrzała mnie, nadąsała się z kapryśną kokieterją i zwrócona całą figurą do Gabrjela, rzucała tylko na mnie ukośnie powłóczyste i melancholijne spojrzenia, pełne niedwuznacznych obietnic. Ponieważ nie jestem Katonem moralności, przeto nawiedziła mnie nagła chęć wyzyskania znowu owych obietnic, by się przekonać, jak dalece teraz byłyby hojne. Spojrzałem w oczy Weroninki z brutalną zaczepką, odpowiedziała mi z wyzywającym, powabnym uśmiechem i pokazała wszystkie ząbki. Poczem podając mi kiść akacji, dotknęła dłonią celowo mojej ręki i zapłoniła się, spuszczając oczy. Ale w tej samej chwili znalazła sposobność, by oprzeć się o mnie ramieniem. Po-