Strona:Helena Mniszek - Czciciele szatana.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

porwał i wessał w swoje. Szał ich ogarnął. Zarzuciła mu na szyję ramiona i przylgnęła doń cała. Zamknął ją w swym męskim uścisku i, chłonąc jej usta, przegiął jej głowę na bok, położył na swej piersi. Jęknęła cicho, z rozkoszy. Nie uważał na to, zapamiętali się, ginęli w upojeniu. Rozwarły się przed nimi purpurowe kielichy szczęścia, oddawały im słodycz swą przedziwną. A księżyc osrebrzał ich głowy, by miłość ich była jeszcze cudniejszą. A morze szumiało cicho, by melodją swą dośpiewywać gorętsze akordy w harmonji ich muzyki. I cisza była wielka, cisza rytualna. Ta noc cudowna, roziskrzone morze, biała, jak nimfa, willa, róże, woń i blaski — wszystko było jakby stworzone tylko dla tych dwojga, by czar ich pocałunku uczynić potężniejszym.
Ona pierwsza wyrwała usta z pod jego mocy. Zadyszana, zakryła rękami zmącone rozkoszą oczy i szepnęła nawpół z zachwytem, nawpół z przerażeniem.
— To szaleństwo, co my robimy. Szaleństwo!
— Tylko szał jest naprawdę pięknym! Ukochana moja, miłość i szał chodzą w parze,