Strona:Helena Mniszek - Czciciele szatana.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dząc, że jest kochanym nadewszystko. To zbrodnia!
— A może moja czaszka będzie kiedy służyła jakiemu dekadentowi za cukiernicę, lub tytoniarkę. Świat się zmodernizował. Chyba ewolucja jego przyszła wytworzy kult dla ludzkich kości. Chi lo sa?...
Zamknęła mu usta miękką swą pachnącą dłonią. Wtulił w nią pałające swe wargi i trwali tak chwilę, zatopieni w sobie oczami. Jego źrenice nabierały dziwnej grozy, czoło zsunęło się w fałdy, twarz bladła. Jej oczy zmętniały lekko, jak źródlana woda pod wpływem upalnego tumanu. Chyliła się ku niemu bezwiednie prawie, on ją pociągał powoli lecz stanowczo. Pchała ich ku sobie nieprzeparta siła, której nikt i nic oprzeć się nie zdoła, gdy nadejdzie. Czy nadejdzie, jako błogosławieństwo losu, czy, jako jego przekleństwo, błogosławieństwem staje się zawsze.
— Daj usta, daj mi je sama — szepnął głucho, pochylony tuż nad jej twarzą.
— Weź je, oto są — odszepnęła, drżąc.
Podała mu zwilżony kwiat swych warg rozchylonych, pałających żywą krwią. On je