Strona:Helena Mniszek - Czciciele szatana.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Noc czaru, noc melodji i rytmu dwojga serc szczęśliwych, że danem im było żyć.
W pewnej chwili, gdy blaski srebrno ametystowe zalały całą galerję, ona podniosła się z krzesła i podając mu rękę, rzekła miękko.
— Pójdźmy w światło.
Weszli w księżycowe smugi i sami stali się odrazu jak posągi, takich blaski rzeźbiły, malując pastelowemi farbami ich postacie. Twarze pobladły w perłowym tumanie; jego włosy zalśniły czarnym aksamitem na jej splotach błysnęły złote pasemka. Jego postać ciemna odrzynała się plastycznie od białości jej przytulonej do niego. Oczy ich zatonęły w morzu.
— Patrz, jak się fala iskrzy — szepnęła, wspierając głowę o jego ramię. Morze wygląda, niby olbrzymi zbiornik gwiazd, sezam gwiezdny, wytryskają zeń pojedyńcze gwiaździce i, przekłówając błękitny strop, — świecą ziemi.
— Prócz tych, które zatrzymując się w twoich oczach, świecą dla mnie, tylko dla mnie.
— Powiedziałeś to ładnie — uśmiechnęła się. — Ty mój, ty panie! Lubię szalenie ten twój mars na czole; oryginalnie ci się czoło fałduje