Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ziemię z pod nóg? A jednak każdy z nich żyć musi i każdy dzielnie bierze się do budowania przyszłości. I to ludzie starzy, sterani, a pan młody, silny.
— Ja, pani?... ruina fizyczna i moralna.
— No, to jeszcze o tem pomówimy — rzekła z uśmiechem.
— Jeszcze jednej grubej, najgrubszej ryby pani nie wymieniła z tych, których fala wojny wyrzuciła na brzeg.
— Któż to taki?
— Edward Zebrzydowski.
— Ach on? Prawda. Więc widzi pan! Wszak to był magnat! Hłowatyn, Derbyszcze, książęca fortuna i nagle... pozostały mu wprawdzie Pochleby, na lewym brzegu Wisły, więc nietknięte oczywiście. Placówka dobra i mocna, doskonała!
— Gdybym miał ćwierć tego, uważałbym się za wybrańca losu — westchnął Strzełecki. — Ale ja nie mam nic, czy pani to zgłębia? Nic absolutnie, prócz tych oto dwojga rąk sforsowanych i głowy...
— Której nie trzeba omraczać ciężkiemi myślami.
— Ach pani najdroższa, kto jest taki sam, jak ja...
— Jakto sam? a przyjaciół pan uważa za nic, za zero? Powtarzam raz jeszcze, niech pan odsuwa od siebie czarne i smutne myśli. To są nasi najzaciętsi wrogowie, to zaraza życia, której się trzeba strzec, bo zabija, jak dżuma. Teraz jest pan chory, trzeba odpocząć, a wtedy zobaczy pan, jak mu się życie uśmiechnie. O zupełnie inne życie, niż dawne, przyznaję, ale może będzie jeszcze droższe, milsze.
— Co też pani mówi? — jęknął Strzełecki z odcieniem żalu.
— A tak, panie Jurku, może będzie milsze i droższe — powtórzyła z mocą — bo stworzone już tylko przez samego siebie, przez własną energję i pragnienie życia. To, co pan miał dotychczas, to nie było zasługą pana własną, to był dar losu, spuścizna po dziadach i ojcach. To nie był pana samoistny czyn i twórczy pomysł życiowy.