Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dowskiej neé Krongold... Jak sądzisz, Lol?... Nie odpowiadasz?... Taka nuda. jeszcze i ty milczysz?...
— Bo wiesz, zaczynasz mnie gniewać...
— No, to wybuchnij!... Zatem Nastusia...
— Nastusia woli służyć u monsieur Zebrzydowskiego... Ale oto wysiadamy!...
— Ach tak! Więc półgęski delicje... Gdzież one są?... Jestem głodny.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Na szeroką drogę, wychodzącą z lasu pomiędzy rżyska wytoczył się wóz zaprzężony w jednego konia o mizernym wyglądzie. Ostro zaskrzypiały koła, głos rubaszny zawołał:
— Ot już, granica pól uchańskich, a tu droga do mojej wsi.
— Stójcie, proszę, pójdę dalej piechotą — odezwał się matowym głosem żołnierz, siedzący na wozie.
— Bo to będzie jeszcze ze trzy kilometry do folwarku. Czy aby pan dojdzie?
— Dojdę! Wam już droga w inną stronę zbacza. Dziękuję za podwiezienie.
Żołnierz z trudem zsunął się z wozu na ziemię i sięgnął do kieszeni. Ale odrazu cofnął rękę, bolesny skurcz przemknął po jego chudej twarzy. Przykrość wyraźna odbiła się w oczach. Przyłożył palce do rogatywki.
— Dziękuję wam, gospodarzu. Niech Bóg zapłaci!
Chłop poprawił czapkę i rzekł sentencjonalnie:
— Dziękuję za dobre słowo, ale kiedy pan idzie do dworu uchańskiego, to zdałby się jaki napiwek. Od stacji kolejowej szmacik drogi...
Żołnierz poczerwieniał jak ogień, spojrzał w oczy chłopu wzrokiem strapionym, wymownym i zrobił ruch bezradny, świadczący wyraźnie, że nie ma ani grosza w kieszeni.
— Bóg mi świadkiem, gospodarzu, że tylko imieniem Bożem podziękować wam mogę.
Chłop spojrzał ironicznie, nawet z pogardą, zaklął coś pod wąsem, poczem kiwnął głową, jakby ze współ-