Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie wiem, dość, że wyśliznęłam się z tych plugawych uścisków, dopadłam do strzelby i wymierzyłam lufę na niego, odwiódłszy kurek błyskawicznie. Zaskrzeczał śmiechem i szedł do mnie ponury, patrząc z podełba i sycząc przez zęby bezczelne słowa. Ja cofałam się z bronią wymierzoną na niego. Na szczęście byłam na brzegu brzeźniaka, tam równo i sucho. Cofałam się dość prędko z palcem na cynglu. Widział to doskonale. Zawołałam do niego, że gdy się zbliży, wystrzelę bez wahania. Gdy się nieco oddaliłam, on szedł wolno, patrząc wciąż na mnie, wtedy trzymając jedną ręką strzelbę, wymierzoną do niego, drugą podniosłam trąbkę do ust. Zatrąbiłam krótki, gwałtowny alarm. Szłam dalej. W parę minut powstał harmider, wrzawa i szczek naszych psów, wypadły z lasu jak szalone. Wystarczył im mój widok, zresztą nie cierpiały Zięby. Rzuciły się na niego z zajadłością jak wściekłe. Strzelił do nich raz, drugi, trzeci, na szczęście nie trafił, bo już sam robił odwrót w poszarpanej odzieży i pokaleczony. Odwołałam psy, bojąc się o nie i jednym pędem znalazłam się ot tam, na brzegu naszej polany, gdzie spotkałam ojca biedaka. Chorym będąc, wlókł się pomału na moje spotkanie. Mówił, że karmił właśnie psy na podwórku, gdy usłyszał alarm. Puścił psy i poszczuł. Podobno i tego nie było potrzeba, bo sfora cała jak opętana pognała na głos trąbki, na ratunek. Opowiedziałam ojcu napaść. Wzburzył się i przejął tym niesłychanie, musiałam go uspokajać. Zaraz też parobczak pobiegł z listem do leśniczówki, ale zanim leśniczy nadjechał, stało się to nieszczęście. Zięba powrócił. Nie wiem, w jakich zamiarach, czyżby tylko w tym zbrodniczym? Wyszłam właśnie przed wieczorem z psami na porębę, tam oto zaraz za tym pagórkiem, żeby sprawdzić ilość pozostałego po zimowej zwózce drzewa. Patrzę, drepce prędko z górki do mnie babulka i przerażona macha na mnie ręką. Dopadłam. Co się stało? A ona tylko bez tchu woła:
— Ojciec! Zięba! Zięba!