Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Naturalnie, stamtąd jadę. Wszystko w porządku. Nadleśniczy nie ma dla pani dostatecznych słów uznania. Dziś przyjeżdża na Sarny, bo chce, abyśmy zapolowali na słonki, a w nocy jedziemy na głuszce. Jutro pani zda remanent i wyjeżdżamy.
— Dokąd?
— Do Uchań. Oto list pani Teresy.
Dada przeczytała list chciwie. Rumieńce okryły jej policzki, z oczów trysnęły łzy.
— Jacy wy wszyscy jesteście dobrzy, jacy kochani!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Jerzy Strzełecki siedząc na wielkim pniu obok Dady, naprzeciw domku gajówki, słuchał jej opowiadania.
— Stało się to przez złość ludzką. Przeczuwałam, że musi nastąpić ta chwila i pomału przygotowywałam ojca do ciosu. Daleki był jednak do uwierzenia w prawdę. Przed dwoma tygodniami byłam, jak codzień na obchodzie leśnym, zaszłam do leśniczówki, meldując o ścięciu dwóch dębczaków na granicy naszego rewiru i wskazałam, dokąd ślad prowadzi. Leśniczy z gajowymi, między którymi był Zięba, pojechali na miejsce kradzieży. Musiałam wskazać im to miejsce, jechałam z nimi. Potem oni podążyli za śladem, ja zaś wracałam do domu. Były pierwsze roztopy, drogę miałam ciężką. Na roistach pod Mchową Górą, skacząc po kępach, zapadłam się w bagienku. Zmęczyłam się bardzo. Szłam wolno, odpoczywając po drodze. Na łączce, blisko już gajówki rwałam sobie pierwsze kaczeńce i ot z wielkiej radości, że to już wiosna, śpiewałam sobie coś głośno. Nagle usłyszawszy szelest, obejrzałam się. W odległości kilku kroków przedemną stał Zięba. Ukośną drogą zdążył mnie zaskoczyć. Był straszny i powiedział rzecz straszną i już nie wiem dokładnie jak to się stało, ale zerwałam strzelbę w mgnieniu oka, jak na widok wilka. On patrzał na mnie jak zwierz, podbiegł, wyrwał mi strzelbę z rąk, odrzucił i chwycił mnie wpół. Uderzyłam go w twarz, zaczęłam szamotać się gwałtownie. On coś bełkotał. Okropny był! Jak to trwało długo,