Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To niemożliwe! War! ten wybredny War z żydówką?
— Cóż pani chce, żydówki bywają bardzo piękne, a w dodatku ta jest bogata jak Krezus.
— Terenia mu wyperswaduje takie małżeństwo.
— A co, i ja mówię to samo! — zawołał Jerzy.
— Ratuj go zatem, Teruś, szkoda tak świetnego chłopca. Ale przedewszystkiem wciągnijcie go tu, do pensjonatu, to reklama i wabik dla panien. Znajdę dla niego parę doskonałych partji. Tylko, obiecaj...
— Co mam obiecać? — spytała Terenia zauważywszy figlarny uśmiech kuzynki.
— Obiecaj, że go nie zatrzymasz pod swoim urokiem.
— Daj pokój Reno. — odrzekła Pobożyna tonem tak smutnym i bolesnym, że pani Renata zmieszała się nieco.
— Wybacz Teruś, człowiek lubi przypomnieć sobie dawne, wesołe chwile. A zresztą, dlaczego tak tragicznie przesądzasz sprawę? Roman żyje i wróci, bo inaczej byłyby już dawno oficjalne zawiadomienia. A czy dzisiejsze twoje starania nie dały nic nowego?
— Nie! Przyjadę tu jeszcze w końcu kwietnia. Może wtedy?
W tej chwili służąca wniosła list i oddała go Strzełeckiemu. Jerzy rzucił okiem na adres, szybko rozerwał kopertę, przeczytał i podnosząc błyszczące oczy na panią Teresę rzekł matowym głosem.
— Umarł stary Tur. Pani Dada pisze, że zabiła go nagła wieść o zgonie syna, nie zdołała przewidzieć ciosu i czyni sobie z tego powodu wyrzuty.
Przetarł dłonią czoło.
— Została teraz sama jedna. Pisze, że musi dobyć na stanowisku swojem aż do czasu zanim naznaczą nowego gajowego. Za nic na to nie pozwolę! Wyrobię dla niej łatwo zwolnienie w zarządzie leśnictwa, bo ona przecież tylko zastępowała chorego teścia i zaraz po nią jadę.