Strona:Helena Mniszek-Powojenni tom 1.pdf/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ehe! ja nie durny kniażna! Mało to te swołocze nabrali dobra różnego a bogactwa z pałacu dla siebie? A nas mużyków, jak my chcieli co wziąć to odpędzali won. To im wolno a nam nie? Nu tak my i milczeli, że skarb kniaziowski u Chazmary jest. Ale my się zbierali sami tam pójść taj skarb zabrać dla siebie. Tylko że...
Zaczął przeżuwać wargami i krzywić się potwornie.
— Że co? — podchwyciła Olga.
— Chazmary się bali. — Ona i czort to jedno, Zbierali my się wid’mę kiedy na kociubę wziąć i spławić w jeziorze, ale kiedy wy jedziecie do Zruba tak już inna sprawa.
Zaśmiał się znowu głupowato i rzekł:
— Dacie mnie połowę, to będę milczał przed towariszczami i przed naszymi. A jak nie... Ale wy dacie, bo wy dobrze wiecie co to komisar Borys znaczy. On by za diengi i z rodzonego ojca skórę zdarł, nie dopiero ze swojej niestety libo żynki. Oho! ten Borys to zwier. Nu, dacie kniażnia, ha, co?
— A skądże my wiemy, że ten skarb tam jeszcze jest, może nie znajdziemy go już.
— To nieprawda, bo on jest i wy po niego jedziecie.
Zatrzymał konia.
— Ja dalej nie pojadę nawet z wami. Ja się boję Tatarki. Czort z nią nie ja! Twój żenich niech zostanie tu ze mną a ty kniażna idź do Chazmary i jak ty ją „usmirisz“ to pójdziemy wszyscy po skarb.
— Jedźmy razem, Chazmara przy mnie nic tobie nie zrobi.
— Nie chcę! Ale żeby ty kniażna wróciła tu, tak ja żenicha twego zatrzymam przy sobie, wtedy nie uciekniesz.
— No dobrze, ale złaź i ty z woza kiedy tak — zawołała Olga groźnie.
Chłop zeskoczył trzymając lejce w dłoniach. Głos