Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ta paszcza o złotem podniebieniu pożera tysiące bezwartościowych, ale i cennych jaźni, ciągnie je na swój lep i przetrawia. Wyrzuca z siebie trupy moralne i fizyczne i chłonie, chłonie bez odpoczynku. Nienasycona, groźna!
Nagle Michorowski doznał jakby rzutu wewnętrznego, aby wyrwać stąd nieznajomego młodzieńca. On już brnie w tej okrutnej paszczęce. Wyszarpnąć go z jej zębów póki czas.
Nagły rzut wewnętrzny stał się silnem pragnieniem. Michorowski nie rozumiał tego uczucia skierowanego na obcego człowieka, lecz i nie analizował go.
Chciał ratować ginącego, bo... chciał. Dlaczego?... — nie zdawał sobie sprawy. Sam niegdyś grał w tym potwornym gmachu, ale on miał za wiele miljonów, więc mu złoto nie imponowało. Jednak wciągał się, nie wskutek chciwości samego złota, lecz wskutek chęci wygrania. Nerwy tu działały. Przerwał, bo poczuł w ustach gorzki smak wstrętu. Prawie każdy odczuje ten smak, ale często za późno. Nieznajomy jest właśnie w fazie najniebezpieczniejszej: goreje.
Michorowski, widząc go, nie pojmował, co go tak podnieca. Młodzieniec czynił na nim wrażenie podejrzane, trochę narwańca, trochę pijanego jakimś zatrutym alkoholem, którejś z życiowych nędz.
Nie wiedział jeszcze wówczas, że on gra.
Ordynat drgnął na swej ławce. Usłyszał w bocznej alei młody głos i był pewny, że należy do nieznajomego.
Ale to głos znajomy! Co to jest?...
Z poza klombów wyszedł młodzieniec w białym flanelowym kostjumie, prowadząc rozmowę z jakimś ospałym brunetem.
— Upewniam pana — mówił po polsku, że to ostatnia stawka. Jeśli przegram, djabeł się pocieszy.
— Bo przestałbyś pan z tą ruletą! — rzekł brunet tonem upominającym.
Młody człowiek roześmiał się.
— Kapitalny! To tak, jakbyś pan do tonącego powiedział: „przestań do licha z tą wodą!“ Cha! cha!...
Brunet znowu coś mówił, czego już ordynat nie słyszał, bo znikł w drzwiach Kasyna.
Zerwał się i poszedł za nimi.
Co to za głos? co to za głos? myślał, trąc czoło.