Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łowił minione Ikarje swej szczęśliwości. Radość miał w duszy, że oto najdroższych obrazów swego życia nie zatarł, że utopia uroczna, ideału pełna, pozostanie z nim na zawsze.
Zaślubił ją mocą uczuć swych i wiernym jej pozostanie, stopi się z nią, zjednoczy nierozdzielnie.
Źrenice ordynata, uchwyciły na obłokach cudną wizję spływającą ku niemu. Wiotka, śliczna, sunęła niby ptak mistyczny, w przelocie muskając wirchy drzew, że pod dotknięciem jej stóp szemrały śpiewnie. Zfrunęła na białą pianę wód i szła cicho, urokiem natchniona, zda się anielska. Niosła do duszy ukochanego miłość nieskończoną, niezmierne otchłanie tęsknot i marzący szept wdzięczności, i ukojenie i otuchę na pracę życia.
Niosła im wszystkie skarby, które on czcił i w sercu swem ukrywał, które wielbił stale i pieścił wyobraźnią wzmocnionego uczuciem ducha. Szła po fali rozświetlonej — jego wieszczka, bóstwo uświęcone w jego jestestwie, ta jedyna, jasna postać, która odleciała od niego... by wiecznie trwać. Duch jego był tam, z nią, i teraz gdy ona idzie po szeleszczących wodach, jest jakby odbiciem wnętrza jego ducha. Serce, nerwy witały ją jak swoją mieszkankę stałą, jak dziecko najdroższe, wzrok pochłaniał ją z uszczęśliwieniem, religijną czcią.
Już jest blisko. Waldemar czuje ją przy sobie; jakiś delikatny wiew słów, nieziemski pocałunek, jej tchnienie.
Usta ordynata szepcą z zachwytem:
Ty... moja!...
Patrzy na nią w ekstazie bezpamiętnej, złocony ogniskami zorzy.