Strona:Helena Mniszek-Ordynat Michorowski.pdf/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy pałac pogrążył się w ciszy nocnej, młody człowiek zgasił światło, otworzył okno w swoim pokoju i czekał ze drżeniem w sercu.
— Tylko tu przyjść może, skoro zrozumiała — myślał.
Niepokój szarpał mu nerwy.
Przez okno wpływały szumy wiosennej nocy i zapachy wilgotne a delikatne z krzewów i sypiących się traw. Gdzieś, w oddali rechotały żaby, księżyc majaczył słabo, blady, jakby powleczony srebrem. Cisza trwała poetyczna, rozpinająca na swych krosnach pajęczyny marzeń, tajemne westchnienia tęsknoty.
Rzewność sączyła się z mętnej pomroki nocnej, okadzonej wonią świeżej ziemi.
Przed północą zaszemrały w pokoju ciche kroki Luci.
Bohdan przyciągnął ją do otwartego okna.
— Przyszłaś?... Jesteś u mnie! Jakaś ty dobra! szeptał, szczęśliwy, i całował jej ręce.
Lucia zawisła mu na ramieniu.
Bodzio, pomimo szarości w pokoju, ujrzał blisko siebie duże oczy dziewczyny, pałające i smutne.
— Luciu, ja wyjadę do Biało-Czerkas, ale.. z tobą — szepnął poruszony do głębi.
Ona potrząsnęła głowę.
— To niemożliwe.
Teraz, będziesz ze mną duchem, w sercu cię powiozę, ale... ja przyjadę by zabrać ciebie całą, swoją własność, już nazawsze. Boś ty moja. Wiódł nas do siebie taki bożek, którego nikt nie spostrzegał. Dotyk jego skrzydełek czułem dawno, teraz już i ty odczuwasz ten urok wszechpotężny. Bożek naszego przeznaczenia złączył nas i odkrywa przed nami szerokie horoskopy. Idźmy, Luciu, w ten wszechświat. Tyś moja, więc pójdziesz, iść musisz! Pragniemy tego wspólnie.
Lucia drżała, ale nie przeczyła. Cisza nieznana a poważna zapełniła całą jej istotę, unosząc w przestworza dobre i melodyjne. Z ustami blisko ust Bodzia przemówiła cichutko:
— Więc babcia nam wywróżyła: Zaczynamy żyć; przeszłość była tylko prologiem. Więc my we dwoje...
— Będziemy wreszcie szczęśliwi — dokończył Bohdan. — Tobie, ukochana, chcę ofiarować to, czegoś w życiu nie zaznała. Idziesz ze mną: czy tak?