Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dębskich, żyłka wypełniona krwią praojców pękła, gorący war z niej wypłynął i zalał serce taką ogromną falą uczuć, taką potęgą tytaniczną, że wszystko znikło, świat zmierzchł, a tylko ta melodja zapanowała wszechwładnie.
„Bóg się rodzi, moc truchleje. Im głośniej szła pieśń, tem serce Andrzeja biło żywiej, tem uczucia jego rosły, zenitu sięgały. Patrzał, słuchał i był szczęśliwy. Nie analizował, nie zdawał sobie sprawy z uczuć swych, ale wiedział, że są inne niż dotąd, że się coś w duszy przełamało i że ten nowy czynnik w jestestwie już dominuje, że on nawet króluje i... daje ukojenie. Andrzej stał jak zahypnotyzowany, nikt go nie widział, on całą izbę ogarniał rozczulonym wzrokiem.
W jednym rogu izby żarzyła się mnóstwem świeczek choinka, zawieszona cackami i bakaljami. Pod nią siedzi na podłodze kilkanaścioro dzieci. Buzie mają rozjaśnione, błyszczące oczka, usta śpiewają z zapałem.
Andrzej nie zauważył kiedy pieśń ucichła, w duszy jego ciągle śpiewało. Widział jak Hania rozdaje dzieciom podarki, słyszał wesoły gwar rozmów, błogosławieństwa i omdlewał z uczuć nowych a silnych. Słyszy obok siebie szept.
— Widzita, panicz stoi? musi mu być żal, bo pan nie kazał go zbudzić na wieczerzę,