Andrzej z uczuciem pochylił głowę do ramienia dziadka i uścisnął go inaczej niż przedtem. Stary to odczuł. Rozpłakał się, przygarnął wnuka do piersi tak silnie że aż ten jęknął z bólu. Stary Dębski całował po staropolsku.
Czułości z babką trwały jeszcze dłużej i rozdrażniły Andrzeja. Usuwał się od zwiędłej staruszki z niechęcią, z nagle obudzonym strachem, że go tu oplątują, że dławią go. Dojrzał Hanię i złożył jej lekki ukłon, ciekawie na nią patrząc. Wiejska dziewoja, ale ładna i wytworna.
— Ot! zwykła gąska — pomyślał.
Pan Marcin namawiał wnuka na starkę, podsuwał śledzika i rybę po żydowsku, sam mu chleb smarował; ugaszczał stary jak umiał.
Andrzej, znowu zmarszczony, umoczył usta w kieliszku, skrzywił się i zażądał jakiejś wódki, nazwa jej zdziwiła pana Marcina.
— Takich, uważasz, dziw, to u nas niema.
Wnuk pokręcił nosem na zastawione śniadanie i wyznał, że chce spać.
Pan Marcin zgorszył się.
— Jakto mościpanie, toś ty poto przyjechał do własnej zagrody, żeby zaraz w bety?... Taki młody chłop jak ty i w dzień o spaniu myśli?... A toć ponowa bratku, polowanko
Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/314
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.