Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/313

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jechał w świat i już się wcale nie pokazywał w Dębnie. To ma być on?...
Serca sług ścisnął żal. Ogarnęło ich onieśmielenie, nawet lęk dziwny, nieprzyjemny.
Andrzej wysiadłszy z sań, spojrzał po otoczeniu obojętnie, zimno; usta skrzywił niemiłym grymasem i lekceważąco kiwnął dłonią, jakby odpędzając się od much.
— Niech żyje młody dziedzic! — krzyknął najśmielszy z zebranych służących i podjął pod nogi panicza.
Andrzej zniecierpliwił się. Odsunął go szorstko. Z miną kwaśną wszedł do sieni. Nastąpiły czułe sceny powitania. Państwo Dębscy ściskali i tulili wnuka z taką serdecznością, że nie mieli czasu zauważyć zmiany jaka w nim zaszła. Czuli tylko Jędrusia przy sobie i byli szczęśliwi nad miarę. Zaczęły się gorączkowe pytania, okrzyki pana Marcina, Nero skomlał, wył z radości, skacząc jak wściekły i obwąchując młodego pana.
Andrzej rozchmurzył się. Coś w nim zadrgało serdecznego, jakaś głucha struna w duszy dźwiękła i zagrała melodję bardzo jeszcze wątłą, niewyraźną ale rzewną. Tchnienie pradziadów wionęło na niego i roztliło spopielały żar gorącej krwi Dębskich; coś zapukało do serca wołając nieśmiało:
„Zbudź się synu“!