Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nero merdał ogonem i piszczał na znak ukontentowania.
Z izby czeladnej wpadł tymczasem rozczochrany Wojtuś, chłopak służebny, a widząc że pan już ubrany zląkł się tak, że aż zaniemówił. Jakoż nie omyliło go przeczucie, bo grad wymysłów runął na niego z ust pana.
— A ty wisusie jeden! ty śpiochu bernardyński, to ty będziesz spał kiedy wigilja na świecie?... Patrzaj! Nero i ten póty ściągał ze mnie kołdrę, aż się obudziłem, mądry pies! Ruszaj mi zaraz, flintę z kołka, i marsz! Marsz!
Pan Marcin zbudził cały dom swym donośnym głosem. Zjadł starym zwyczajem polewkę z wina, suto zaprawną jajami, ucałował jejmość, przeżegnał się i krokiem wojskowym poszedł do drzwi. Ale od proga już zawrócił. Minę miał wielce krotochwilną, wąsa najeżał, i uśmiechnięty, posuwiście podchodził do żony, przemówił z wdziękiem.
— Jejmość pani żona dobrodziejka raczy pokazać kolanko, inaczej — furda z polowania!
Pani Marcinowa oburzyła się.
— At! nie dziwaczył byś!
— Jejmościuńciu, pokaż kolanko! Nie ustąpię; zwyczaj zwyczajem.
Staruszka uśmiechnęła się mile do męża.
— Oj jegomość, jegomość! zawsze zbytki w głowie!