Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/282

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdzieś była, gdzie?... Mów zaraz... ty!...
— Cichoj Olek, cichoj... mój serdeczny, jam ci wierną została.... ja.... ja... Oj... nie mogę...
Tyle w niej jest przerażenia, tyle śmiertelnego strachu, że Olek już jej nie posądza, zanadto sam uczciwy by miał wątpić w uczciwość młodej żony. Wzburzony, ale spokojniejszy, pyta.
— Napadli cię te pany?... Co?... prawda?...
— A juści!... Alem się wyrwała... Niedocekanie ich! Niedocekanie!
Porwał ją nagły, żałosny płacz. Na piersiach męża płacze i tuli się do niego.
On ją łagodnie gładzie ręką po głowie.
— Suknię masz powalaną, welon podarty, co oni z tobą robili?... Boże-sz, mój Boże!...
— Chcieli mnie wziąć, alem się nie dała.
— Ha! pomsty! pomsty! Ja im teraz pokażę, ja im sprawię — woła Olek rozjuszony i ściśniętą pięścią grozi w stronę skąd uciekła Małgosia. Gniew ogarnia go tak potężny, że szarpie się z objęć żony, chce biedz odszukać paniczów i zemstę swą wywrzeć. Ale ramiona młodej żony cisną go zapamiętale, tamują ruchy. Jej łzy i prośby, jej tłómaczenia powoli odnoszą skutek. Olek mięknie bo czuje, że jest bardzo i nad wszystko kochany.
— Nie szukajmy nieszczęścia — mówi ona — zemścisz się taj co?... Gotowa dla nas niedola,