Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w blaskach krwawych, rozmiarów tytanicznych, stoją wielkie, czarne, ciosane z gruba od dołu, wyżej co raz misterniejsze, w górze zaś jak koronka, delikatne, jak cienkim ołówkiem rysowane na złoto-czerwonem tle blasków i różowych dymów. Bór nabiera dziwnej tajemniczości, głębie jego toną w cieniu i są jak otchłanie. Wrażenie potęguje się trzaskiem płomieni i suchym szelestem opadłych liści. Jak w bajce tak jest uroczo, dziwacznie trochę, i trochę groźnie. A w domku aż wrzy od tańców i zabawy.
Olek tańczy tylko z Małgośką i ona nie pragnie innego tancerza, jest zupełnie zadowoloną. Ale i młodzi panowie nie dają jej spokoju, skoro Olek posadzi ją na chwilę, zaraz któryś z paniczów podbiega i okręca Małgosię po izbie. Olek nie śmie nic mówić, bo to przecie honor, że tak panowie za jego kobietą się uganiają. Zresztą panicze i dla Olka bardzo są czuli, poszeptali z sobą po francusku i niezmiernie gorliwie zajęli się państwem młodym. Częstują Olka cygarami, sami dolewają mu miodu i koniaku, który z sobą przywieźli. Małgosi dają cukierki. Olek jest co raz weselszy, tańczy już nie tylko z żoną, lecz i z temi dziewczynami, które wskażą mu panicze. Olek śmieje się, bije hołupce, oczy żarzą mu jak węgle, twarz płonie niczem łuna od ognisk na