Strona:Helena Mniszek-Książęta boru.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




Bór szumi i trzęsie ostatniemi liśćmi. Barwny potop listowia spływa na ziemię niby płomyki krwiste i kładzie się na zwiędłych trawach, które jesienna wilgoć zmienia w nawóz. Odkryte już nagie konary drzew, sterczą do góry jakby ramiona wołającego o ratunek. Chrzęst gałęzi i suchych liści na dębach nadaje melodję jesienną, smętną jakoś i tęskniącą. Coś w przyrodzie śpiewa dumki rozwlekłe, niby kołysanki, niby sonaty.
Późna jesień rozsiała swe tchnienia, dysząc ciężko ostatkami letnich prądów. Często kropi drobny deszczyk, szelestem swym akompanjując głośnym szmerom zsuwających się liści z drzew. Bór gra muzyką wyłączną, pełną życia, temperamentu, a zarazem melancholji. Od czasu do czasu przebija knieje głos ostry jeleni na ryku, donośnie brzmią fanfary tryumfalne tych zwierząt, odczuwa się w pojedynczych wołaniach albo dumę zwycięzcy, tęsknotę za miłością, lub żal okrutny i wściekłość. Jak grzmot letni, tak po lesie jesennym toczy się